Saturday, March 20, 2010

Teatrzyk Czerwona Pantera ma zaszczyt przedstawic:

Nieprzywidziana rozmowe Matki z Corka

CORKA: Chrupek chce ze mna isc jutro do kina.

MATKA: Chrupek?

CORKA: No, Chrupek.

MATKA: A, Chrupek! (chichot) Na co?

CORKA: Nacho.

MATKA: (dziki chichot) Nacho? 

CORKA: Na czczo.

MATKA: (chichot nieopamietany).

Kurtyna

Tuesday, March 16, 2010

To dzisiaj na tapete bierzemy problem odwieczny, a mianowicie: I want it all and I want it now. Moze nie all, moze nawet nie wszystko na raz, ale tak jeden po drugim zdecydowanie teraz, zaraz. Albowiem zjawia sie taki moment, w krotym nastepuje podjeta decyzja. I od tego momentu nie ma chwili wytchenienia. Jest cel, azumyt obrazy, idziemy do przodu i nie ma mocnych, zadna sila nie powstrzyma, zeby sie palilo, walilo, sypalo piaskiem w oczy - nie, trzeba dopelznac i najlepiej jak najszybciej.

I oto po raz n-ty dobrnelam do momentu kolejnej decyzji. Przeprowadzam sie. Tak, znowu. Nie, nie z Londynu, nie z kontynentu, nie, po prostu z mieszkania do mieszkania. Musze. Zaczynam sie dusic, zaczyna we mnie rosnac ten wlasny pokoj, ktory rosnie do rozmiarow wlasnego mieszkania, wlasnego zamka w drzwiach, wlasnej lazienki, wlasnego czajnika... Jakkolwiek by to trywialnie nie brzmialo, gdyz wiem, ze w porownaniu z niektorymi, to ja tak zwana mloda dupa jestem, ja juz jestem za stara na gry i zabawy towarzyskie pod wspolnym tytulem 'flatshare'. Jak bardzo kocham sie dzielic, mieszkanie chce miec swoje. Nie dam nikomu. Moje herbaty, moje waciki, moje zmywacze do paznokci i moje mleko w lodowce. Sojowe. Light. I od momentu podjecia tej decyzji oczywiscie musze znalezc nowe natychmiast. I mialam jedno, na ktore bylam w stanie powiedziec 'tak' w momencie ogladania, zaplanowanego na dzisiaj o osmej wieczorem, ale ktos mnie wzial i ubiegl i zlozyl depozyt zanim ja nawet zapukalam do drzwi. Placz i zgrzytanie zebami. Bo ja autentycznie musze byc gdzie indziej z poczatkiem kwietnia. 

[...]przyszły mi na myśl gazele: hodowałem gazele w Juby. Wszyscyśmy hodowali tam gazele. [..] Myślimy, że są oswojone. Myślimy, że uchroniliśmy je przed nieznanym smutkiem, który cicho gasi gazele, zmieniając im śmierć w pieszczotę... Ale nadchodzi dzień, kiedy stają wpierając się różkami w ogrodzenie do strony pustyni. Coś je ciągnie jak magnes. Nawet nie wiedzą, że wymykają się człowiekowi. Wypijają mleko, które im przynosi. Pozwalają się jeszcze głaskać, jeszcze czulej wsuwają pyszczek w dłoń... Ale ledwo oswobodzone, już w jakimś radosnym galopie wracają do ażurowej ściany. I jeśli się im nie przeszkodzi, będą tam tkwiły nie usiłując nawet obalić ogrodzenia, ale po prostu stojąc ze spuszczonym łbem, z różkami wspartymi w barierę, i w końcu umrą. Czy to pora godów miłosnych, czy zwykła potrzeba galopu do utraty tchu? Same tego nie wiedzą. Kiedy je schwytano, nie zdążyły jeszcze otworzyć oczu na świat. Nie wiedzą nic o wolności wśród piasków, podobnie jak o woni samca. Ale my jesteśmy znacznie mądrzejśi od gazel. Wiemy czego szukają: przestrzeni, która da im poczucie pełni istnienia. Chcą stać się gazelami i tańczyć taniec gazel. Chcą zaznać pędu ucieczki, tego pędu strzały z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę, hamowanego nagłymi podskokami, jak gdyby tu i ówdzie z piasku wytryskiwały płomienie. Mniejsza o szakale, jeśli prawdą gazel jest potrzeba strachu, który je zmusza do przekraczania granic siebie i dobywa z nich taką potęgę skoku! mniejsza o lwa, jeśli prawda gazel wymaga, by umierały w słońcu, rozpłatane jednym ciosem pazurów! Patrzymy na nie i myślimy: zaczął się atak nostalgii. Nostalgia to pragnienie nie wiadomo czego... Przedmiot pragnienia istnieje, nie ma jednak słów, aby go wyrazić.
A. De-Saint Exupery, Ziemia, planeta ludzi

I nie byloby problemu, nie byloby placzu i zgrzytania zebami, gdyby nie moja galopujaca wyobraznia. Od momentu podjecia decyzji jest bardzo niedaleka droga do wyobrazenia sobie efektu. I niestety, moja galopujaca wyobraznia ma rozped gazeli, nic jej nie zatrzyma i juz widze siebie na tym lozku, na tej kanapie, przy tym oknnie. Juz sie wirtualnie pakuje i rozpakowuje, urzadzam, zapraszam na herbatki, juz tam zyje i mam sie dobrze. I kiedy to wszystko roztrzaskuje sie zanim nawet zdazylam zasmakowac, porazka jest o tyle trudniejsza do przelkniecia. 

To samo sie dotyczy spraw Ksiazat wszelakich, Chipsow rowniez. Moja wyobraznia zyje wlasnym zyciem, ktorego postanowilam nie limitowac. Dlatego porazki sa cierpkie, gdyz moja wyobraznia juz zadomowila sobie idee i mnie w tej idei i nie daje sobie przetlumaczyc, ze owszem, w teorii jest idealnie i sielanka i wiemy, ze gdyby tak bylo, bylibysmy w krainie mlekiem i miodem plynaczej i zyli dlugo i szczesliwie. Ale tak nie jest, niestety, przynajmniej nie tym razem, wiec trzeba sobie z fantem rade dac (wprawa robi swoje) i galopowac dalej.

Pytanie, czemu nie moge po prostu olac wyobrazni, zyc z dnia na dzien i przestac snic na jawie. Otoz nie moge. Skrzywienie zawodowe. Jak sie pochlonelo w dziecinstwie tyle ksiazek i tyle scenariuszy, to sie nie da nie myslec scenariuszowo - to raz. Jak sie w mlodosci wyladowalo w klasie humanistyczno-dziennikarskiej i pilowalo warsztat pisarski, to sie nie da tego warsztatu nie pilowac dalej, chociazby w wyobrazni - to dwa. Trzy - jak sie przy okazji szkolilo do olimpiady polonistycznej i przeszlo intensywny kurs interpretacji wiersza, to nie mozna juz zyc bez odwiecznego analizowania metafor, ba, wynajdowania metafor do analizowania, zadawania sobie oslawionego pytania 'co autor mial na mysli?' i walkowania tematu do momentu, w ktorym zostanie obrany z wszelkiego kontekstu, zostana suche slowa, ktore przy najlepszych wiatrach przyniosa jakiekolwiek znaczenie. 

Jednym slowem, jestem skazana na zycie ukryte w slowach. Kiedys sie sama zanalizuje poza granice istnienia, zostana ze mnie literki bez znaczenia. Byle we wlasnym pokoju.


Wednesday, March 3, 2010

Najnowsza teoria brzmi: moje wszystkie wkrety spowodowane sa checia, ba, koniecznoscia wrecz zamaskowania tego jednego, prawdziwego. Pytanie, oczywiscie, skad wiem, ze jest to wlasnie ten prawdziwy. Otoz - nie wiem. Nigdy sie pewnie nie dowiem. Juz kiedys stwierdzilam, ze za kazdym razem, kiedy nadchodzi moment powiedzenia sobie: dosc z powodow wielu i te wszystkie emocje, ktore rzekomo byly, nagle rozplywaja sie w czasoprzestrzeni, zaczynam watpic w przewdziwosc moich uczuc. Co wiecej, zaczynam watpic w moja zdolnosc do samego odczuwania, skoro to wszystko potrafie odegrac bardziej przekonujaco, niz faktycznie czuje. Sprawy zaczynaja sie komplikowac, gdyz poniewaz w danych momentach jestem swiecie przekonana, ze te emocje sa, zyja we mnie, rozrywaja mnie od srodka, dyktuja kazdy moj ruch i przejmuja kontrole nad moim swiatem. Ale z perspektywy czasu (tu nalezy dodac - nie tak dlugiego) jestem w stanie wytropic moment decyzji: tak, wpakujmy sie w to. Mojej decyzji. Nie porywu emocji, ktory nie pozostawil mi ani sekundy na zastanowienie, tylko przekalkulowanej decyzji. 

Oczywiscie decyzja ta determinuje fiasko calego przedsiewziecia. Niewazne, z czyjej strony. W przypadku bojfrenda z mojej, w przypadku Chipsa z jego (chociaz wisi gdzies jeszcze niewyjasniona dokladnie przyczyna, ale jesli przestalo mi nawet zalezec na znalezieniu odpowiedzi na to 'dlaczego?', to chyba serio mamy do czynienia z koncem absolutnym). Grunt, ze w obu przypadkach zaczelo sie od dzikiego oporu z mojej strony, przelamanego jednym malym gestem. I zapadala decyzja: ok, dajmy temu szanse, zobaczymy, co sie wydarzy. Nastepnie, jako, ze typem normalnym nie jestem, ba, naleze raczej do tego problematycznego gatunku, nastepuje niewytlumaczone przewartosciowanie, oto nagle to ja jestem na przedzie, to ja sie staram, to ja wmawiam sobie i swiatu, jak mi bardzo zalezy, jakie to jest bardzo idealne i w ogole no cud, miod i orzeszki. Do czasu... Czas bylby w sumie synonimem godnosci poniekad, ale niewazne, w momencie, kiedy nie da sie juz uciec przed stwierdzniem, ze to nie dziala, robi sie odwrot. I jedyny problem to dokumenty potwierdzajace obecnosc rzekomego uczucia. Jak ten blog. Juz dwa razy. I koniecznosc przyznania sie do bledu nie przed soba, bo to juz przerabialismy nie raz, nie dwa, nie dziesiec. Przed tym mitycznym 'calym swiatem'. A co, jak ktos to przeczytal i uwierzyl, ze to sie dzieje naprawde? A tu sorry, dupa, to byla moja wprawka spod znaku 'ciekawe, czy potrafilabym napisac harlequina?'. Z drugiej strony za to kocham moj blog. Za przeobrazanie zycia w literacka fikcje. Tylko troche czasu zajelo mi oswojenie sie z faktem, ze moje postaci literackie zyja innym zyciem, niz moje wlasne. 

Kolejne fundamentalne pytanie, zanim doplyne do brzegu, brzmi - czy ten brzeg to jest to prawdziwe, co maskuje tymi pomniejszymi wkretami? Czy to nie jest wkret - zapchajdziura? Jak nie wychodzi, to sie wraca, by miec czym zajac mysli, do czasu nastepnego. Ale skoro te wkrety przychodza i odchodza, nie pozostawiajac zadnego sladu, a ten siedzi i sie nie rusza, to chyba problem sie rozwiazuje sam z siebie. 

No i do tego wszystkiego musze dorzucic kluczowa dla mnie kwestie: mother knows best. Otoz powszechnie wiadomo, ze ja bez mojej Mamy nie funkcjonuje. Nie da sie i tyle. Roaming i tylko roaming powoduje, ze nie dzwonie codziennie, bo zbankrutowalabym, £100 miesiecznie za telefon to jednak o polowe za duzo jak na moja obecna kieszen. Mama zawsze wie lepiej. Zawsze jednak pozwala mi popelniac moje bledy samodzielnie, co bym sie nauczyla. Niekiedy idzie mi wolno. Zawsze jednak wie lepiej, ja wiem, ze ona wie lepiej, wiem, co wie i wiem, co powinnam, a czego nie, wiec jak cos spieprzam, to na wlasne zyczenie, bo ona juz powiedziala, ze tak bedzie. Jako, ze tutaj sie Dzien Matki zbliza, to sobie pozwole kartke wkleic, bo piekna jest.
I to tyle tytulem wstepu. Wstep bedzie (postaram sie) dluzszy od tresci, albowiem chcialam sobie przede wszystkim uswiadomic, ze mam wrazenie, ze sytuacja, z ktora mam do czynienia, to proba wyparcia pamietnego Ksiecia z Samochodem. Wyparcia nieudanego. Telegraficzny skrot. Historia trwa juz rok i 3 miesiace. Miala start bardziej, niz niefortunny, podczas imprezy noworocznej, kiedy to o polnocy he kissed someone else (za co przeprosil), na co ja postanowilam zrobic to samo.  Zly wybor. Bardzo zly. Ale jest spark, jest fajnie, fejsbuk oczywiscie nieoceniony, zaczynaja sie godziny na chacie. I kiedy mowie godziny, mam na mysli godziny. Po miesiacu jakos kolejne spotkanie, kolejny spark, ale zly wybor pokutuje, dramat, bez sensu. Mimo to - chat wciaz zywy. Codziennie. Czasami rzadziej, czasami z odleglych pieciogwiazdkowych pokoi hotelowych, czasami z pracy, czasami z lozka. Minely miesiace, pojawil sie bojfrend, nastapil headfuck, podczas ktorego on mi wyrzucil, ze I used to like him, ja mu wyrzucilam, ze he used to like me too, ale zly wybor boli przez cale zycie. Przez cala te konwersacje o godzine przesunelam trzecia randke z bojfrendem, polazlam zalana lzami, na trzesacych sie nogach i rzucilam sie jak wsciekla w caly ten 'relationship', ktory moznaby podsumowac 'Highway to Hell'. Przy calym moim idiotycznym wyrachowaniu pozwolilam panom sie poznac, a jakze, co przyplacilam kolejnymi lzami i zarzutami bojfrenda, ze chcialam tylko sie nim popisac etc. I moge to wreszcie powiedziec: tak, mial racje, wiem, ze bardzo przekonujaco odegralam zraniona, ale niestety prawda byla taka, ze chcialam zobaczyc w spojrzeniu Ksiecia jakakolwiek pozywke dla beznadziejnej nadziei. Co wiecej, u mnie byl bojfrend, u niego pojawila sie w pewnym momencie gerlfrend i sytuacja z gola podobna. 

I tu na scene wkracza Mama. Mama, ktora przyjechala do mnie tuz po najwiekszym bojfrendowym piekle na ziemi, przeryczanej i nieprzespanej nocy z fajerwerkami ketaminowymi (jego, nie moimi). Juz wiedzialam, ze to koniec, ale oczywiscie Mama musiala potwierdzic. Wiec poszlysmy na piwo. Do mojego ulubionego pubu. I tak sobie stalysmy przed pubem, popijajac Kronenbourga, kiedy na horyzoncie pojawil sie Ksiaze z Samochodem, aczkolwiek bez samochodu, za to w towarzystwie gerlfrend i brata. Trzeciego. Co by skrocic, Gerlfrend i brat mieli niewatpliwie najmniejszy udzial w rozmowie. Kilka dni pozniej zabralam Mame na koncert, co by sie z Ksieciem lepiej poznala. Mialysmy ubaw po pachy, hichoczac jak licealistki. Tydzien pozniej bojfrend przestal byc bojfrendem. Jakies dwa miesiace pozniej gerlfrend przestala byc gerlfrend (Mama: 'O, tak szybko?')

I wracamy do wielogodzinnych czatow. Przechodzimy przez moje zmiany mieszkan, prac, jego strate pracy. I przez caly moj czas w tym miejscu, gdzie wszystko sie zmienia z dnia na dzien, jedyne, co jest pewne, to ten pieprzony czat i to pieprzone zielone swiatelko, i swiadomosc, ze cokolwiek sie nie zdarzy, po drugiej stronie jest ktos, kto zna mnie zbyt dobrze. I glupie, ze nie potrafie tego przeniesc w codziennosc, a staralam sie wiele razy i on o tym dobrze wie. Ale postanowilam wziac sprawy w swoje rece. A raczej Mama kazala mi. Poszlam, pokazalam sie, zawrocilam w glowie. On zawrocil. 

Game: on.