Saturday, January 29, 2011

Co nie otworze gazety jakiejs ostatnio, to ze stron mi wala hasla z gatunku 'new year - new you'. No to mamy.

Jest koniec pierwszego miesiaca nowego roku. Roku, w ktorym mantra staly sie slowa: wracam do siebie, przestaje udawac. Kiedy pisalam ostatnio, bylam na etapie Drama Queen Extraordinaire. Pierwsze postanowienie noworoczne (nieoficjalne, albowiem w oficjalnie nie wierze) zakladalo zredukowanie dramy do niezbednego minimum. Nie moge zyc bez niej calkowicie, jednakowoz ilosci, w jakich przyszlo mi ja spozywac w ciagu dwoch ostatnich miesiecy roku ubieglego moglyby swobodnie nakarmic zneurotyzowana tak czy inaczej armie. Ja mam dosc. 

Kolejne postanowienie, ktore zaczelo sie samoistnie realizowac w tak zwanym miedzyczasie, to redukcja poprzednio wspominanych Panow. Pan Romans sie nie mogl doprosic, wiec sie zdematerializowal. Po Panu Wrzesniowym sluch zaginal i wszystkim jest z tym bardziej niz dobrze. Pan Wspollokator okazal sie byc lepszym komplem niz czymkolwiek innym. Pan Internetowy zabral mnie na koncert, na ktory bardzo chcialam isc i az mi zle niekiedy jak pomysle, ze sie do niego wiecej nie odezwalam. Pan Szafirowy byl przezyciem jednorazowym w znaczeniu bardziej odpowiadajacemu 'unikatowym'. A Pan Dziecko... Oj, Pan Dziecko to nie zaden Pan, to Dzieciak ino, ktory zostal po tygodniach szesciu (o siedem za duzo) wykopany na bruk. Dramat byl z tym niemilosierny, ale od momentu, kiedy go nie ma, wszystko jakby zaczelo wracac na swoje miejsce. Pojawil sie jeszcze Pan Ksiaze na moment, w swoj bardzo klasyczny sposob, ktory jest bardzo gorzko zabawny, ale zniknal w odmetach noworocznej nocy.

Owszem, w wyliczance brakuje jednego Pana. I znowu boje sie do nieprzytomnosci. Bo on byl tam przez caly czas. On o czesci tych dramatow wie. Niewielkiej, ale wystarczajacej do tego, zebym miala ochote na reset pamieci, reset przeszlosci, kazdy inny reset juz zastosowalam. I chcialabym mu powiedziec, jakie to byly pomylki w Matriksie i wiem, ze powiem juz niedlugo, ale wiem rowniez, ze prawdopodobne nie musze, ze on to tez wie, ze nie musze sie tlumaczyc, nie mialam zobowiazan, moglam robic, co mi sie zywnie podobalo. Nie wie, co przez ten caly czas czulam i nie wie, ze nie czulam nic. Te dwa dni koktajli znieczulajacych zadzialaly bardziej zyciowo niz przewidzialam. Przez dwa miesiace zylam jakby mnie ktos potraktowal obuchem w leb.

W tym roku postanowilam wrocic do siebie. Takiej, jaka zawsze bylam, ale z jakiegos powodu postanowilam sluchac wszystkich naokolo kazacych mi sie zachowywac inaczej. Kiedy ja nie chce. Pisalam o tym po angielsku. Jak kochac, to ksiecia, jak krasc, to miliony. Jak mam wyladowac na stluczonym tylku po raz kolejny, niech i tak bedzie, przynajmniej bede czula, jak boli. 

Mniejsza o szakale, jeśli prawdą gazel jest potrzeba strachu, który je zmusza do przekraczania granic siebie i dobywa z nich taką potęgę skoku! mniejsza o lwa, jeśli prawda gazel wymaga, by umierały w słońcu, rozpłatane jednym ciosem pazurów!

Sobie z Bratem Fetyszem zrobilismy wieczorki oczyszczajacych gadek, podczas ktorych postanowilismy przestac udawac, ze nie szukamy zwiazku. Ja szukam. Zawsze szukalam. Zapewne po omacku i w spektakularnie zlych miejscach. Zmienilam strategie. Pozwolilam sie znalezc. Jest mi dobrze. Chce, zeby mi bylo lepiej. Dostalam obietnice, ze bedzie. Tego sie trzymam. 

Jedno, czego sie nauczylam, to nie nazywac tego, co niezdefiniowane. Wiec nie nazywam. Czekam. Albowiem ponoc dobrze rzeczy przychodza do tych, ktorzy czekaja. I jak bardzo sie od tego odzwyczailam, i jak bardzo mialam ochote latac po scianach, czekam cierpliwie. I doczekac sie nie moge. I boje sie wciaz, ale jest to strach czysty, przepelniony nadzieja i mozliwe, ze nieuzasadniony. Ale tak czy inaczej jestem gotowa wpasc po uszy (jesli jeszcze nie wpadlam).

Thursday, November 25, 2010

Nadejszla wiekopomna chwila. Mialam o tym wszystkim nie pisac, ale wiadomo, moje wszystkie blogi zasadzaja sie na pomysle pod tytulem 'moje zycie jest ciekawsze niz telenowela' i zaprzeczaja moim westchnieniom nieczestym 'I want a drama-free life'. Bo nie chce, bez dramatu nie ma opcji, musi byc i tyle, a jak nie ma, to nalezy go sobie zorganizowac.

Otoz, bedzie z gatunku 'dozwolone od lat 18-tu', ale co sie mam szczypac, musze napisac i tyle. Uwentualnie wykasuje. A wiec otoz historyja opisana wrzesniowa pora o tych do usrania polowkach pomaranczy, okraszona magia wielotomowych maili, okazala sie fiaskiem dokumentnym. Wiadomo, bo czemu nie, jak sie dzieje tak dobrze, ze nie mozna uwierzyc, ze sie dzieje, to znaczy, ze sie wierzyc nie powinno. A ze sie uwierzylo jednak, po oporach rozmiarow slusznych, to sie slusznie po dupie dostalo. Jednakowoz, koniec jak najbardziej okazal sie poczatkiem... 

Pierwsze, co Madzia uczynila w stanie odurzenia srodkami uspokajajacymi, to odezwala sie do Pana Romans, z ktorym to miala, jak sama nazwa wskazuje, romans ognisty uwienczony i skonsumowany w hotelowym pokoju, albowiem dramat musi byc - Pan Romans jest rowniez wspolokatorem dziewczyny mojego bylego wspollokatora oraz swojej wlasnej bylej, wiec romans musi pozostac w najwiekszym sekrecie. I tak sobie byl w sekrecie, az zostal zawieszony na okolicznosc 'zwiazku'. Dzien po koncu zwiazku romans zaplonal na nowo. Wiadomo, bol po jednym najlepiej goi drugi. 

W ciagu pierwszego tygodnia odezwal sie rowniez wspollokator Pana Wrzesniowego. Wspollokator z zamiarami niecnymi, ktore sygnalizowal jeszcze zanim nastapil oslawiony koniec. No to czemu nie, mamy akcje znieczulenia, to mozemy sie pobawic. Zabawa z Panem Wspollokatorem niniejszym trwa i sama nie wiem, jaki mam do niej stosunek, bawi mnie, to na pewno. Przy okazji toczy sie bardziej romantyczny romans z Panem Fotografem, przyjacielem Pana Wrzesniowego. Wszak poznal mnie ze swietnymi ludzmi, z ktorymi sie rewelacyjnie dogadalam, szkoda by bylo potracic te znajomosci.

Przypadkiem pojawil sie Pan Szafirowy. Taki ot, niewinny sobotni wieczor okraszony spora dawka Finlandii tudziez Absolutu. Niejakie dotykanie absolutu na pewno mialo wtedy miejsce. Brat Fetysz sie skulil ze smiechu, ale niewazne, stalo sie, co zrobie.

Brat Fetysz rowniez postanowil mnie wyswatac z Panem Dzieckiem. Historia miala byc prosta - on w potrzebie, albowiem na chwilowej pustyni, ja w potrzebie, bo odgrywam sobie niewypal. Przy okazji my szukamy wspollokatora, on szuka mieszkania, pretekst dobry jest. Zeby bylo lepiej, Pan Dziecko ma lat 20 i jest wytatuowanym Australijczykiem, wiadomo, ja nie potrzebuje lepszej reklamy. Pierwszej nocy zainstalowal sie w moim pokoju z haslem, ze on sie tu wprowadza i tyle. Oczywiscie mamy z Bratem na tyle rozumu, zeby wiedziec, ze w zaistnialej sytuacji branie go na wspollokatora nie wchodzi w gre. Wiec trzeba bylo jakos rozegrac, pokoj trafil sie innemu Australijczykowi, ktory do nas idealnie pasuje, a Brat Fetysz mi zaczal nagle oczy mydlic, ze a czy ja bym sie nie chciala z takim Panem Dziecko spotykac, bo moze wlasnie powinnam trafic tam, gdzie nie szukam. Ja, ze ej, skad, jak, bez sensu. No i sie oczywiscie musialo okazac, ze Pan Dziecko jest Dzieckiem Skrzywdzonym i zdradzil Bratu, ze lubi mnie bardzo, ale... No i luz, ja wszak nie szukam. Ale wiadomosci sie zaczely sypac codziennie. Nie minelo kilka dni, a ustawilismy kolejne spotkanie, imprezowe, ale ze on wlasnie wtedy stracil mieszkanie, to wpakowal sie do nas do mieszkania z calym dobytkiem. Mialam na nastepny dzien wolne i dzien zostal spedzony na spaniu w objeciach czulych do godzin nieprzyzwoitych (16.00), po czym bardzo staro-dobrym lezeniu w lozku z laptopami na kolanach itp. Pan Dziecko sie zbieral do wieczornej pracy, wiec w pewnym momencie padlo jak najbardziej przewidziane pytanie, zadane ze spojrzeniem zbitego spaniela, czy on moze miec wielka prosbe i zostac jeszcze jedna noc? Wiec akcja - idzie do pracy i wraca po pracy. Uroczo. Z Bratem sie wybralismy na dlugi spacer, gdzie sie usmialismy z uroczosci calej akcji i zaczelismy snuc wyobrazenia (od ktorych sie wyzwolic nie mozemy) i Brat mi zaczal nowy zwiazek wiescic. Pan Dziecko w uroczosci niewatpliwie bije wszystko, zwlaszcza, jak mu powiedzialam, wychodzac rano do pracy, ze on moze w lozku zostac, przeciez i tak sie sam wprowadzil. W odpowiedzi dostalam, ze jestem too good to be true. And he likes me too much. 

Zeby nie bylo, w tak zwanym miedzyczasie umowilam sie na fotograficzna randke z Panem Fotografem, oraz odezwal sie do mnie Pan z Internetu, z ktorym nie mialam kontaktu od miesiecy i nigdy sie nie spotkalam, i on musial sie odezwac wlasnie teraz z propozycja finalnego spotkania. Zaproponowal last minute koncert w dzien, kiedy mialam ustawione spotkanie z Panem Dzieckiem, wiec w ramach alternatywy zaproponowal... kolejny tydzien, koncert podczas tejze samej imprezy, a Pan Dziecko tam pracuje. 

Jak wczoraj wieczorem, w objeciach Pana Dziecka, dostalam wiadomosc od Pana Romansa, nie wiedzialam, jak mam wytlumaczyc nagly histeryczny smiech. Przy okazji zaczelam maraton 9-ciu dni w pracy i ja autentycznie nie mam czasu na te wszystkie dramaty!! Dlatego fajnie miec w domu takie Dziecko, co wyszepcze na ucho 'dobranoc' i pocaluje rano na do widzenia jak wychodze do pracy...

Tuesday, September 14, 2010

To jest moment, na ktory chowalam tego bloga w ukryciu przez czas jakis ostatnio. Albowiem mysle po angielsku, zyje po angielsku, pisze po angielsku i jedyny problem jest taki, ze nie chcialabym, zeby moje wiekopomne przemyslenia do kogokolwiek angielskiego dotarly. W obecnej sytuacji nie mamy do czynienia z kimkolwiek. Mamy do czynienia z Kims. I boje sie jak cholera...

Pytanie: dlaczego sie boje? Otoz boje sie dlatego, ze jest dobrze. Jestem przerazona na tyle, ze lzy mi leca po policzkach. A to wszystko przez to, ze czuje, ze dostalam od zycia, przynajmniej angielskiego, druga szanse. Ze wracam do punktu wyjscia i jest lepiej, niz bylo na poczatku. Nowa praca, ta sama pensja, ale lepsze warunki, perspektywy i przede wszystkim prawdziwa pasja i przekonanie, ze znalazlam miejsce, do ktorego pasuje i w ktorym bede mogla zostawic swoj slad. Nowe mieszkanie, taka sama kasa jak na poczatku, ale po raz pierwszy piekny standard, piekna, wymarzona okolica, Brat i przyjaciel jako wspollokator. Wydawalo sie, ze lepiej byc nie moze. Bo nigdy nie bylo. Bo zawsze cos musialo przegrac. I zawsze przegrywalo to samo. I zawsze oszukiwalam sie, ze ja tak wlasnie chce, ze tak mi jest dobrze, ze swiadomie i z premedytacja pakuje sie w sytuacje beznadziejne, tudziez dokladam wszelkich staran, by je beznadziejnymi uczynic, byle tylko miec sie czego trzymac kurczowo, pozostajac w bezpiecznym kokonie, ktorego nic nie przebije. 

I dlatego sie panicznie boje. Bo znikad w moje zycie wkroczyl Ktos, kto mnie ogarnia. W calosci. A jak nie ogarnia, to przyjmuje taka, jaka jestem. A ja, powiedzmy sobie szczerze, nie trzymam sie kupy wedlug zadnych zasad logiki. Mam za wysokie wymagania w stosunku do siebie i otaczajacego mnie swiata. Jestem zlozona z samych sprzecznosci. I wbrew wszelkim pozorom uwielbiam siebie taka, jaka jestem i nie zamienilabym siebie na nikogo innego, z pelnym dobrodziejstwem inwentarza: chwiejna psychika, nadmiarem pewnosci siebie w pewnych dziedzinach i niedoborem w innych, codziennymi paranojami i absurdalnym poczuciem winy za cale zlo tego swiata. 

Boje sie, bo zaczelo sie od bardzo krotkich wiadomosci. Wiadomosci o limicie 140 znakow i poczatkowo rzadko ten limit wyczerpujacych. Od koncertu, na ktorym oboje bylismy, ale na ktorym nawet nie omietlismy sie wzrokiem. Ze 140 znakow przeszlismy do muzyki. Wiadomosci, rekomendacje, nie ma limitu znakow. I nagle, nie wiadomo, skad, pojawila sie wiadomosc, ktora zapoczatkowala lawine odpowiedzi. 5, 10, 20... Okazalo sie, ze jest limit, 10000 znakow, musielismy usunac poprzednie. 30, okazalo sie, ze limit znakow wyczerpujemy juz tylko trzema wiadomosciami. 48 - propozycja: moze przejdzmy na maile? Maile. Zachowana numeracja wiadomosci. Propozycja spotkania. Wiadomosc 57. W trzech czesciach. Wiadomosc 58 i 9 odpowiedzi. Niedziela. Spotkanie. 14. Moj ambitny plan: pokazac mu miasto takie, jakim go nigdy nie widzial. Spacer. Rozmowa. Pierwszy przystanek. Spojrzalam na zegarek przypadkiem. Po 16. Przystanek na jedno piwo. To samo. Po 17 dalsza czesc spaceru. Puste ulice Londynu i rozmowa. Wyzsze poziomy abstrakcji. Nieudana proba kawy, bo juz zamykali, wiec jedzenie. I kolejny spacer - po 20. Kolejny przustanek na piwo. Rozmowa. Po 22, czas do domu. 23 - pozegnanie. 11 godzin razem. Nastepny weekend zajety, ale kolejny wolny, to mozemy pojechac nad morze. Po morzu mamy 6 koncertow, na ktore idziemy razem. W tym trzy jednego tygodnia. Powrot do domu - smsy. Rano nastepnego dnia - smsy. Wieczorem nieco zmeczone wiadomosci. I nieco krotsze. I moja panika. Ale dzisiaj rano kontakt. Koncze prace - wiadomosc. Krotka i zmeczona. 

I moja narastajaca panika. A co, jak to nie to? Jak rzucilam sie na uczucie jak wyglodniala wilczyca? Jak znowu cos spierdole koncertowo? Przeciez ile razy juz zapowiadalo sie tak pieknie i nagle nic. Nagle pustka i brak odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Brak zainteresowania odpowiedzia. Boje sie, ze moze to ja jestem zbyt inna, nieprzystajaca. Boje sie, ze juz dalam za duzo z siebie. Nie biore pod uwage tego, co dostalam od niego i nie przychodzi mi do glowy, ze jest tego tak samo duzo. Boje sie, ze przy calej mojej ostatniej radosci spowodowanej nowosciami, ktore mnie niedlugo otocza i wiem, ze beda dobre, znowu okaze sie, ze nie mozna miec wszystkiego, a tak naprawde tylko tego najbardziej mi brakuje. I przez caly czas, kiedy to pisalam, wylam jak glupia, bojac sie, ze kolejny dzwonek w telefonie nie bedzie oznaczal wiadomosci od niego. I ze on zamilknie. I nie bedzie morza. Nie bedzie Richmond, nie bedzie rollercoasterow. 

I w momencie, kiedy wpadlam w nieopamietany szloch, uslyszalam znajomy dzwiek. Wiadomosc. 61sza, ale juz 65ta. I zrozumienie. Wypoczete, wciaz nieco mroczne. W 64tej wyslalam mu zdjecie z miejsca, w ktore go zabralam w niedziele. Ot, tak, po prostu. To, ktore mam na tapecie. Dostalam w odpowiedzi podziekowanie i informacje, ze pozwolil sobie ustawic je jako tapete.

Ja przepraszam bardzo, ale popierdolilo mnie i jesli mialabym wyznaczyc, czego boje sie przede wszystkim, to chyba samej siebie. I musialam o tym napisac, zeby oswoic lek i osuszyc lzy. Pomoglo.

Monday, July 19, 2010

Nie bylo mnie tu od wiekow, albowiem sobie stworzylam nowe dziecko po angielsku. Takze mam i angielski wlasny pokoj. Powodow bylo kilka, pierwszy z nich to klasycznie bloggerskie pozadanie bycia czytana przez wieksza ilosc osob, zwlaszcza moje ulubione prowokowanie co poniektorych konkretnych. A ze mysle, mowie, czytam i zyje po angielsku, to pisanie po angielsku musialo wreszcie nastapic. Jednakowoz z takich samych powodow zaczelam pisac po angielsku, z jakich teraz znowu pisze post po polsku - niektorzy nie rozumieja obu jezykow, wiec jak musze cos z siebie wyrzucic o kims lub o czyms in Polish, wiadomo, pukam do dzrwi wlasnego pokoju. I ten moment wlasnie nastapil.

Temat przewodni: moje paranoje. A w tym konkretnym momencie paranoje powodowane bez uzasadnienia przez tak zwane osoby trzecie. Historia w telegraficznym skrocie (czyt. 'trzy godziny pozniej...'): mam nowa przyjaciolke. Tak, to jest moment na opad szczeny, udalo mi sie zaprzyjaznic z kims, kto nie jest homoseksualnym chlopcem, otwieramy szampana. Ale do brzegu. Poznalysmy sie w sposob... niekomiczny, albowiem staje sie typowym. Jest bloggerka, wyczaila mnie na UrbanTravelBlogu, gdzie wrzucilam niegdys swoje londynskie zdjecia, trafila na moj Twitter, zaczela mnie sledzic i odpowiadac, jakos po jakims czasie, jak mi sceptycyzm opadl, zaczelam jej odpowiadac, jakos sie zfejsbukowalysmy i sie okazalo, ze w sumie mamy calkiem duzo wspolnego, np. ona jako jedyna odpowiedziala na moje zdjecie z tablicy Alice Ayres, rozpoznajac 'Closer' (wszyscy moi znajomi filmoznawcy, powinniscie sie wstydzic). I jakos tak po jakims czasie postanowilysmy sie spotkac, pojsc na piwo i zapolowac na Mr Darcy. Mialam male obawy, bo jakos wydawalo mi sie, ze jest dziwnie we mnie wpatrzona, co jest o tyle dziwne, ze ona jest pelnokrwista fashionistka i pisze do nie wiem ilu blogow, zarabiajac na tym kase (duza, nie duza, ale kase), a ja to ni by co? Nic do podziwiania szczegolnie, no ale niewazne.

Pierwszy wypad w miasto zostal ukoronowany pijanstwem i zarciem drogiej salatki w srodku nocy. Polowalysmy na ksiecia, wrecz na Ksiecia z Samochodem, ktorego minelysmy o jakies moze pol godziny, moze wiecej, albowiem przyjaciolka raz, ze sie spozniala, bo najpierw miala watpliwosci, czy w ogole wychodzic, bo praca i cos tam, a w efekcie, jak zdecydowala sie na wyjscie, bankomat jej zzarl karte i byla bez kasy. W koncu znalazla jakas kase w domu i jak przyjechala, ja juz bylam po jednym, no i wiadomo jak ja i moje tempo picia czegokolwiek, bez wzgledu na zawartosc alkoholu. Kolejne wyjscie to byly moje urodziny, wiec scenariusz podobny. Tyle, ze to ona mi sekundowala jak stwierdzilam, ze mam dosc i jade do domu, bo wszyscy mi tylko wymieniali puste kufle na pelne i w pewnym momencie poczulam, ze kolejny bedzie gwozdziem do trumny. Wiec wrocilysmy jakos razem, a przynajmniej wspolnie rozpoczelysmy podroz do domu. Jakos kiedys pozniej ona rzucila mi tekstem, ze jest moja sista, a nie tylko drinking buddy i jakos sie obudzilam, ze nie mialam przyjaciolki w Londynie od roku i moze faktycznie przegapiam szanse na przyjazn, ktora w tym miescie do najlatwiejszych sportow nie nalezy.

Maly jump in the story i jestesmy jakos miesiac pozniej, przyjaciolka wymyslila chitry plan wyswatania mnie ze swoim wspollokatorem, z ktorym mieszka w Greenwich. Ja w tym samym czasie uswiadomilam sobie, ile ona placi za mieszkanie i jak bardzo ja przeplacam, wiec zaczelam szukac nowego. Myslalam nawet o Greenwich, wiec chcialam porownac okolice i moze przy okazji poznac wspollokatora, zeby oszacowac szanse na swaty. I tak oto wyladowalam u niej w pewna niedziele z planem na bieganie wzdluz rzeki, zarcie truskawek z bita smietana (light), wino i glupi film. Wspollokator byl w domu i sie skonczylo na wieczorze truskawek, Doritos, pizzy, wina, glupiego filmu 2,5 raza z rzedu i mnie i wspollokatora jak najbardziej zaangazowanych w rozmowe do pozniej nocy, z jego slynnym haslem 'you're more than welcome to stay the night'. Na nastepny dzien przyjaciolka wyskoczyla z jeszcze bardziej chitrym planem, ze ona wroci na 3 miesiace do Barcelony, a ja sie wprowadze na jej miejsce w mieszkaniu, zaoszczedze na kasie, a who knows, moze pod koniec w ogole zamieszkam razem ze wspollokatorem i wszyscy beda happy ever after.

No i paranoja kicks off. Najpierw paranoja z landlordem, ktory potrzebuje w 2 tygodnie referencje od pracodawcy i poprzedniego landlorna i ona nastawiajaca mnie jak to strasznie wazne, i jak to landlord jest old and sensitive, wiec oni zawsze jak sie z nim komunikuja, to zeby uniknac nieporozumien zawsze przesylaja sobie maile zanim one trafia do niego etc. Ja z nim pisze smsy i wszystko jest ok. Kolejna paranoja. Zalozylam sobie konto na foursquare. I po przeprowadzce (cala akcja nam zajela 2 tygodnie) jakos poslalam tweet via foursquare, ze siedze w domu i chilloutuje, musialam dodac nowa lokalizacje do portalu. No to dodalam. 5 minut pozniej mail, direct tweet i wiadomosc na facebooku, zebym natychmiast usunela lokalizacje, bo ona nie chce, zeby nikt znal jej adres i jej wspollokatorzy tez zfreakoutuja jak to zobacza. Spojrzalam, faktycznie, widac caly adres itp, ale a) nikt nie wie, ze mieszkam w jej mieszkaniu, bo nikt nie wie, ze jej nie ma w Londynie, bo trzyma to w top secrecie; b) jej wspollokatorzy maja uklad czysto domowy, wiec nie stalkuja sie po twitterach i fejsbukach, nawet nie wychodza razem na imprezy, wiec raczej, zakladajac, ze jej wspollokator nie jest moim cyber stalkerem, nie ma opcji. No ale dobra, usunac lokalizacji sie nie dalo, wiec przynajmniej zmodyfikowalam dane.

Minelo kilka dni, kilka ciekawych sytuacji ze wspollokatorem, m. in. moje zatrzasniecie sie poza pokojem i jego akcja ze wspinaniem sie do mojego pokoju po drabinie, przez okno, opisana na Room Of One's Own. Na poczatku opowiesci wspomnialam ja z imienia, poniewaz to jej zawdzieczam to mieszkanie i cala historie z Ksieciem na Lsniacej Drabinie. Pisze zazwyczaj w nocy. Obudzil mnie dzwiek smsa. Sms, ze mam direct tweet, plus mail, plus wiadomosc na facebooku, ze ona sobie nie zyczy wymieniania jej z imienia, poniewaz jej imie to jej bloggerska marka i nie chce mieszac kariery z zyciem osobistym i zebym usunela jej imie tak, jak nie wymieniam z imienia wspollokatora, bo jej to zepsuje statystyki w wyszukiwarkach etc. Umarlam, ale usunelam...

No i paranoja ostatnia. Londyn odwiedzal brat Fetysz. Potrzebowal noclegu. Moja paranoja z touchy - feely landlordem juz mi psula humor. Oczekiwania, ze zapewnie dach nad glowa. Moja praca, tego tygodnia poniedzialek - piatek, 10 - 19, brak kasy, brak czasu, mieszkanie na koncu swiata (o czym sie przekonalismy bolesnie w sobote nad ranem) i nie do konca oswojeni wspolokatorzy (wszak mieszkalam tam tylko 2 tygodnie). Jak powiedzialam przyjaciolce, ze chcialabym przenocowac brata, od razu akcja, ze to mieszkanie to bardziej dom etc, prywatnosc, nie koniecznie nocowanie, na pewno nie na tydzien, wiec ustalilam kilka dni i mialo byc ok. Ale paranoja byla, ze a co wspollokatorzy powiedza. W rezultacie jak napisalam do Ksiecia na Lsniacej Drabinie, byl z tym bardziej, niz ok.

No, i to by bylo na tyle. Przyjaciol poznaje sie w biedzie. Ale czy ja potrzebuje paranoicznej przyjazni za wszelka cene...?

Friday, June 18, 2010

Bywaja momenty w zyciu mym, kiedy zachowuje sie jak klasyczna baba. Taka powycinana ze stereotypow, co to spedza za duzo czasu przed lustrem, gada o facetach, tudziez nie wie, co ma z soba zrobic i nie potrafi podjac jednoznacznej decyzji. Przez wieksza czesc czasu klasyczna baba nie jestem, podziekowania dla moich 4 wspollokatorow (dla przypomnienia: chlopcy) i 80% przyjaciol (dla przypomnienia: homoseksualni chlopcy). Ale po raz kolejny nadejszla chwila, w ktorej po prostu spanikowalam na progu duzej zmiany...

Pierwsza panika nastapila, jak mialam nie tak dawno temu zmieniac mieszkanie i juz zakomunikowalam, juz sie pozbieralam mentalnie, a ze miala byc zamiana z przyjacielem, to luz, ale sie zaczelo sypac cos najpierw z jego strony, a potem poszlam przypomniec sobie jak tamto mieszkanie wyglada i... no nie moglam. Dostalam ataku paniki i nie moglam, za bardzo kocham moje duze i wysokie lozko i zadomowiony pokoj, na kotry mnie wciaz nie stac, ale czuje sie w nim bezpiecznie. Zostalam.

A teraz sie troche czuje jak Brat Fetysz z jego planami, ktore nie wyszly, ino z inszej strony. Powiedzialam, ze odejde, zapowiedzialam, ze biore te nowa prace. ALE wygralam cala batalie z systemem, udowodnilam, zem niewinna, przywrocili mnie do pracy i przeniesli do rewelacyjnej lokalizacji, przy czym ta lokalizacja jest tymczasowa, gdyz poniewaz docelowo mam wyladowac za miesiac w Harrod'sie w nowo powstajacym stoisku jako druga z dwoch menadzerek. No i nie ma co, nie wpadlam na to, ze mnie nie przerzucaja byle gdzie, tylko do najbardziej ikonicznego domu mody w Londynie, dajac mi menadzerowanie prawdopodobnie najbardziej prosperujacej filii, z prawdopodobnie najwiekszym rozglosem podczas otwarcia. To chyba znaczy, ze nie dosc, ze udowodnilam uczciwosc, to musialam jeszcze udowodnic swoja wartosc, bo w takie miejsce ne wrzuciliby byle kogo, mogli mnie wyrzucic gdzies na zadupie, a nie do mekki wszystkich fashion victims tego swiata. 

I problem polega na tym, ze ja kocham te robote... Stres jest, owszem, ale oprocz stresu sa dni, ktore nigdy nie sa takie same, sa fenomenalne babki w przymierzalniach, ktore potrafia obdarowac cie takim zaufaniem, ze paraduja przed toba w samych stringach i ufaja ci bezgranicznie, ze wiesz, co dla nich najlepsze i jak to zaprezentowac. I to zaufanie jest jak MasterCard - bezcenne. Ta pewnosc siebie, w ktorej masz udzial, bo wiadomo, ciuchy to nie tylko fatalaszki, to cala machina psycholigiczna, o ktorej probuje napisac pieprzona magisterke i czas mi ucieka przez palce jak szalony i mam ataki paniki srednio dwa razy w tygodniu, ze mi sie nie uda... To caly visual merchandising, gdzie mozesz kanalizowac swoj pedantyzm i tworzyc troche wystroju wnetrza. No i nie ma opcji, kocham i nie chce opuszczac.

Poza tym chcialam, zeby bylo nudno i wciaz chce. Mam dosc przygodnosci mojego zycia. Jedno, co lubie w nim przygodne obecnie, to raz na jakis czas seks, ale to tez niekoniecznie, niekiedy ten przygodny zamienilabym na bardziej regularny, ale wtedy zazwyczaj sie, oczywiscie, nie da, bo po co, wiec nie ma bolu, niech zostanie przygodny, zwiazek, dom i dobrodziejstwo inwentarza jakos mi sie w moj horyzont myslowy chwilowo nie wpasowuja. A tutaj znowu by byla kolejna zmiana po kolejnych 6 miesiacach zapierdalania jak samochodzik, ktore musialabym teraz odrzucic na bok i zaczac zapierdalac na rzecz czegos, czego nie jestem pewna. I mialam to przedziwne uczucie, kiedy mojej bylej niedoszlej szefowej powiedzialam "tak", ze cos jest nie tak, jak byc powinno. Ze sie trzese i probowalam sobie wmowic, ze to z ekscytacji. Ale prawdziwa euforia nastapila, jak powiedzialam dzisiaj mojej starej pracy "zostaje".Dostalam powera, bananu na twarzy i wrocila mi chec do zycia.

Poza tym wierzymy w znaki. Dzisiaj rano wstalam wczesniej, zeby zapisac na pen drivie wypowiedzenie i gdzies po drodze w kafejce internetowej je wydrukowac. Kolo pracy nie ma. Kolo stacji metra nie ma. Kolo stacji przesiadkowej nie ma. Poza tym moja Central Line miala severe delays, bo cos sie gdzies spierdolilo, wiec jeszcze lepiej... Wiec ide do pieprzonych hindusow nieopodal i na pierwszym kompie nie ma worda, na drugim mi pen drive nie wchodzi, a na trzecim go nie rozpoznaje. Czas ucieka, ja nie tylko musze wypowiedzenie wydrukowac, ale i je zaniesc do pracy na czas, ktorego zaczyna brakowac. Wiec inna linia, z tych, ktore chodza jakby chcialy, ale nie mogly i dotarlam na miejsce dokladnie 2 minuty przed czasem. Wiec lecialam ze lzami w oczach pod haslem "kurwa, nawet pracy nie mam jak rzucic". No i nie rzucilam, zostaje.

Wednesday, June 9, 2010

Dzisiaj bedzie z bajki 'my own private fairytale'. No, sort of, albowiem ja jestem tak bardziej z Andersena, dramat, i to porzadny, musi byc. A ze w temacie moich wzlotow i upadkow (z przewaga tych ostatnich) w tzw. relacjach damsko-meskich nie ma nic, czym bym sie chciala chwalic szerokiej publicznosci, to bedzie profesjonalnie, bo dawno nie bylo. Chyba nie bylo od czasu ostatniej zmiany pracy, ktora miala miejsce pol roku temu. No, to czas najwyzszy...

Bajka bedzie w tonie: jak ja bym chciala, zeby moje zycie raz na jakis czas bylo zwyczajnie nudne. Zebym miala prace w biurze, 9 -5, nudnego faceta w mieszkaniu, nudny, rutynowy seks co wieczor (tudziez co rano), nudne zdrowie psychiczne (w sensie w normie) etc. Ale nie. I ja przysiegam, ze sie nie staram, to wszystko samo tak wychodzi. Nudny seks - nie ma opcji, bo nie ma nudnego faceta w nudnym domu, bo nie ma nudnego domu, bo nie ma nudnej pracy. Wiec kolyszac sie bezustannie na tym perpetuum mobile skazalam siebie na za duzo dramatu, za duzo do ogarniecia i tym samym zrujnowane zdrowie psychiczne, ktorego ubytkow wyliczac nie bede.

I tak oto miesiecy temu szesc, po opuszczeniu szeregow Hermesa, ktorego duch mnie goni w kazdym kolorowym magazynie i kazdym niemal filmie, zasililam szeregi REISSa, w teamie managerskim, wiec niby prestizowo. Bylo mi milo, albowiem moglam sie znowu bawic duzymi lalkami, ubierac je, dodawac pewnosci siebie, nauczyc sie co nieco o roznych typach kobiecosci etc. Fascynujacy temat, wiele razy chcialam o nim napisac, albowiem doswiadczenia z przymierzalni sa nieocenione. Ale ze ja typem standardowym nie jestem, co bylo duzym problemem w Hermesie (w sumie podstawowym), to i tutaj zaczely sie schody, przede wszystkim w zarzadzaniu ludzmi, a dokladnie nastolatkami... Ale nie uprzedzajac faktow - mialam moje momenty typu skladanie portfolio do konkursu ELLE, visual merchandising sklepu mojego i tego najwiekszego, zdobywanie szerokiego uznania etc, klientki (i klienci) przychodzacy tylko do mnie etc. 

Momentem szczytowym byla klientka z salonu za rogiem, ktora pewnego dnia jakies dwa miesiace temu zadzwonila mowiac, ze pewnie jej nie pamietam (ech, nikt nie docenia mojego twardego dysku...), ale tak jej zaimponowalam, ze chciala mi zaproponowac prace w jej firmie. Umarlam na miejscu. Numer zachowalam, ale nie wiedzialam, jak odpowiedziec, albowiem jej biznes to Kensington Lighting Company, czyli showroom z pieknym oswietleniem. A co ja o oswietleniu wiem...? Poza tym ledwo zaczelam REISS, a wiadomo, CV nie wyglada najlepiej z czestymi zmianami.

No i niedawno gruchnela bomba... W telegraficznym skrocie: poczatek konca zainaugurowal dramat z moja menadzerka, ktora najpierw pojechala na wakacje, podczas ktorych nasz sklep nawiedzano i reformowano, po czym wrocila i zniknela w niewyjasnionych okolicznosciach, az potwierdzono, ze zostala usunieta z firmy. W tak zwany miedzyczasie caly team, mocno z menadzerka zaprzyjazniony, sie sprzysiagl przeciwko mnie, albowiem ja, jak to ja, jestem kobieta pracujaca, zadnej pracy sie nie boje, wiec chcialam tym wszystkim reformujacym pokazac, ze potrafimy. No i sie doigralam. Po kilku dniach wolnego na celebracje urodzin wrocilam, zeby zostac wezwana na przesluchanie, podczas ktorego dowiedzialam sie, ze dwie z dziewczyn oskarzyly mnie o kradziez, co zaskutkowalo zawieszeniem moich obowiazkow. 

Uczucie jest tudne do opisania. Apatia polaczona z totalna bezsilnoscia, panika, rozpacza, myslami samobojczymi etc. Hektolitry lez, telefon do mamy, przyjaciolki i sms do Ksiecia z Samochodem, ktory stanal na wysokosci zadania i zamiast sie rozczulac, jakie to okropienstwo mnie spotkalo, od pierwszych slow kazal mi googlac instytucje oferujace porady prawne i caly scenariusz co i jak. Pierwsze dni minely pod znakiem google, telefonu, free legal advice, az dostalam papiery potwierdzajace oskarzenia oraz zeznania swiadkow, ktore nie lezaly na jednej polce z prawda. Kolejne hektolitry lez i kolejna akcja: szukamy nowej pracy. I przypomnialam sobie o tym numerze, ktory od zawsze mialam w portfelu. Zadzwonilam z przeprosinami, ze dopiero teraz, ale nie wiedzialam, jak odpowiedziec... Wszystko ok, oddzwonia, zeby mnie zaprosic na rozmowe. Poszlam, przegadalam z moja byla klientka i przyszla szefowa poltorej godziny, podczas ktorych dowiedzialam sie, ze w 'biurze' moja szefowa ma wiecej butow niz ja mialam przez cale swoje zycie, a w lodowce zawsze jest wino i szampan, jak rowniez Diet Coke. I wiedzialam, ze jestem w domu.

Takze bede zarzadzac oswietleniowym showroomem. Boje sie jak cholera, ale dam rade. Showroom jest na mojej ulubionej ulicy, od ktorej zaczela sie moja cala londynska kariera - Kensington Church Street. Eileen czekala na mnie kilka miesiecy i od razu wiedziala, ze ja to ja i koniec. Ja po pol dnia spedzonego w showroomie w sobote na kacu gigancie po szalonej nocy w The Hawley Arms z Nonita, moja londynska soul sister i poderwaniu Mr Cute Ashtray (to ta czesc, ktora nie chce sie chwalic) powiedzialam tak i teraz tylko czekam, zeby sie oczyscic z zarzutow, co mi idzie niezle, i powiedziec REISSowi papa, fuck off and die.

Takze jest my own private fairytale, ale z takim dramatem, ze mi raczki opadaja. I sie zastanawiam, jak ludzie to robia, ze sobie normalnie zyja, maja te sama prace przez 5 czy chuj knows ile lat, nie nudza sie, nie maja drog przez meke, tylko sa shiny happy i tyle. No bo z mojej skromnej perspektywy zwyczajnie sie nie da.

Monday, May 24, 2010

Ja, jak to ja, jak nie mam weny na rozdzial wielotomowej epopei, to nie siade i nie napisze. A jak mam temat, a przy okazji i dupresje, to tym bardziej. A dupresja nastapila, albowiem po epizodzie z Trzecim Bratem jakos wszystko bylo siadlo, mnie przede wszystkim, porozkladalam siebie na czynniki pierwsze - nie pierwszy i nie ostatni raz, doszlam do wnioskow nie nowych i jakos musialam sie poskladac do kupy. Troche mi to zajelo, jak widac na zalaczonym obrazku.

Z autopsychoanalizy moznaby wysnuc poniekad kompleks Elektry, powyninany nieco. Kompleks niekochanej corki ojca, ktora szuka jego odbicia, ale jako, ze niekochana na wejsciu, to tak sie boi tego niekochania, ze pieprzy sobie sama wszystko, zeby uniknac kolejnego niekochania. Wiec to ona trzyma wladze, nie baczac na to, ze robi kuku nie tylko sobie, ale i tej drugiej stronie. Ale, ze kuku zrobione sobie samej boli mniej, to lepiej zawczasu sobie zagrodzic droge do skrzywdzenia przez tego, ktory moglby nie kochac. Ok, tyle filozofowania, bo temat jest rozwalkowany doszcztenie i nie ma sobie co piora strzepic. Dodam tyle tylko, ze po calej historii nawet Mama byla zdziwiona, ze to u mnie tak podswiadomie gleboko siedzi. 

Co by nauczke wyciagnac i jakos isc do przodu, postanowilam co nieco poreformowac. Jako pierwdzy krok postanowilam zerwac z zabijaniem czasu na moim sekretnym uzaleznieniu, a mianowicie internetowym randkowaniu, przede wszystkim dlatego, ze to nie moja bajka i przez caly moj czas tam de facto do zadnego randkowania nie doszlo, a to dlatego, ze ja sie w to zwyczajnie nie bawie, a ze sie nie bawie, to, jak to moj drogi brat Fetysz mnie nauczyl ostatnio, na chuj? Wiec wzielam i nacisnelam magiczny guzik 'delete profile' i do widzenia, nie do jutra, jutra nie bedzie, jestem single & fabulous i nie udaje, ze chce, zeby bylo inaczej. 

Ponadto mam miesiac urodzinowy, wiec zgodnie ze starym zwyczajem swietuje od pierwszego do ostatniego dnia. Zacwierkalam kiedys na twitterze, ze w tym miesiacu potrzebuje sponsora na: podklad, sciecie wlosow i 2 pary butow. Podklad, sciecie i jedna pare mam, oczywiscie, dzieki sobie samej, a moje nowe cekinowe Conversy ida jako prezent od Mamy. Wszystko w ramach dorastania i prezentow. Rok temu sprawilam sobie BlackBerry na kontrakt, to w tym roku zainwestowalam w elektroniczna szczoteczke do zebow - taka porzadna, podlaczana do pradu, bo mi sie te na baterie znudzily. 

I tak lazilam sobie w ramach urodzin to tu, to tam, az zapelzlam do mojego ulubionego charity shopu tydzien temu, tuz po scieciu wlosow (wracamy do korzeni, asymetria, z lewej prawie nic, no, musi byc profesjonalnie, wiec niewiele), zeby sobie jakies dvd czy ksiazki wypatrzyc. Wypatrzylam, az tu widze na kasie stoi taka mini ksiazeczka 'YOUR BIRTHDAY MAY 26'. Otwieram, nudy nudy, jakies biografie skrotowe etc, a na koncu horoskop taki dosyc szczegolowy. Ide do rozdzialiku 'LOVE', a tam:

Unless there is some stabilizing influence from the ascendant or other planets, first decan Geminis are likely to be fickle and unreliable in love. How could one imagine that such inherently restless individuals would be able to stick with one person for any length of time, any more that they would be liable to remain in one place? They usually have a plausible excuse for their behaviour (these are the fastest talkers and the most inventive liars of the zodiac) but the fact is they just tire very rapidly of the familiar. This is probably because of their approach to life, mental curiosity will always be stronger than emotional commitment.

No, to mi powiedzieli. Jestem hopeless case i chyba po 26 latach jestem z tym faktem po imieniu i jest nam razem dobrze.

Zeby zakonczyc z pozytywnym akcyntem, no, przynajmniej humorystycznym, opowiesc z polki nie do konca 'LOVE', ale pokrewnej. Mam przyjaciela makijazyste, ktory pracuje w salonie wraz z niesamowicie oko me przykuwajacym mlodziencem. Postanowilam wypytac kto zacz, dowiedzialam sie, ze Artysta, nieco niesmialy i jakis taki mocno specyficzny w kontaktach z plcia przeciwna, no to ok, obadamy temat. Jako naczelny cyber stalker wynalazlam delikwenta, gdzie sie dalo, co by sie dowiedziec, z kim mam do czynienia, w sensie co za artysta i czy mi to lezy. Lezy, cudownie, no ale raz widzialam, slowa nawet nie zamienilam porzadnie, wiec wiadomo - fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawic sie, aby bawic sie, aby bawic sie na calego. Ale przyjaciel postanowil sam z siebie mi dopomoc, mial mnie zaprosic na jakies urodzinowe drinki z cala ekipa z pracy, ale zostaly odwolane raz, zostaly odwolane drugi raz, mi fantazja nie podlewana jakos wiedla systematycznie. Az tu nagle dostaje sms od przyjaciela, ze gadal z Panem Artysta i Pan Artysta powiedzial, zeby przekazac mi jego numer telefonu, co by sie umowic kiedy tylko mam ochote. Zbladlam, zapadlam sie pod ziemie i mentalnie wrocilam do liceum. Ale uznalam, ze skoro goscia nie znam, to nie mam nic do stracenia, a do zyskania owszem - moge go poznac! A poza tym bede wygladac na jeszcze wieksza idiotke jak z tego numeru w zaistnialej sytuacji nie skorzystam, wiec raz kozie smierc, wystosowalam krotka wiadomosc tekstowa przedstawiajac sie i czekajac, co bedzie dalej. Odpowiedz nadeszla szybko i tak oto wdalam sie w smsowy ping pong, bardzo sympatyczny i wypelniajacy mi sobotni bezplanowy wieczor. Posypaly sie pytania co robie owej nocy, gdzie mieszkam, gdzie on mieszka, okazalo sie, ze mieszka w East Dulwich, czyli glebokie poludnie Londynu (to tam, gdzie zadne metro nie dociera), ja, ze nigdy tam nie bylam, wiec w odpowiedzi 'I'll show ya! Come to East Dulwich!' i dokladne instrukcje, co i jak, zeby sie tam dostac. Mi wyobraznia oczywiscie ruszyla i zeby nie bylo - bylam na 12-kilometrowym spacerze po poludniowym wybrzezu Tamizy i jest tam pieknie, wiec mi apetyt urosl i nastawilam sie na spacer po East Dulwich, ktory zamienilabym na spacer po moim odkrytym Bermondsey. No dobra, nie bede udawac, ze moja wyobraznia sie zatrzymala na spacerze, gdyz poniewaz ona granic nie uznaje i lubi zyc wlasnym zyciem. Tak czy inaczej po takich zachecajacych instrukcjach transportowych na moje pytanie gdzie i kiedy odpowiedziala mi cisza... Cisza, jak wiadomo, to najlepszy wspolny znajomy moj i Chrupka, jak rowniez ostatnimi czasy Ksiecia i niezliczonej ilosci tych, co przed nimi i po nich. W glowie zapalil mi sie neon 'HE'S JUST NOT THAT INTO YOU', co bylo ok, wszak goscia (jeszcze) nie znam, wiec jak ma byc into me? I tak do czwartku, kiedy to postanowilam sie dowiedziec co i jak ze spacerem. I uwaga, gwozdz programu.

Teatrzyk Czerwona Pantera ma zaszczyt przedstawic:

Zaskakujaca rozmowe Madzi z Panem Artysta  

MADZIA: Hello stranger, so what happened to the big south pole expedition plan? Deal or no deal?

PAN ARTYSTA: What you doing tonight?

MADZIA: Currently updating my blackberry - thrilling.

PAN ARTYSTA: I'll show you thrilling, come meet me later.

MADZIA: Where & what time?

[Dramatyczna przerwa w komunikacji, trwajaca od 22:34 do 23:46.]

MADZIA: How late is later...?

PAN ARTYSTA: Haha!! Hmm... Well are you free? It's quite late? ...... If you want you can come to mine?

MADZIA: It is indeed, plus work tomorrow. Saturday?

[Dramatyczna przerwa przed momentem kulminacyjnym.]

PAN ARTYSTA: Ha! Very true... Ok, saturday night.. Without being outrageously blunt.. Shall we meet up, have a few drinks, and have sex? ........................

[Przerwa na opad szczeki, oraz na emergency chat z bratem Fetyszem, bez ktorego nie bylabym w stanie splodzic zadnej sensownej odpowiedzi, albowiem raczki mi opadli, a wraz z nimi talent do cietej riposty.]

Kurtyna.

Niniejszym z przykroscia oznajmiam, ze moja przyjazn z East Dulwich zostala odroczona na czas nieokreslony.