Monday, February 8, 2010

Jestem obecnie na etapie: zasnac i obudzic sie za kilka miesiecy. I niby nie byloby w tym nic nowego, miewam takie stany regularnie, jednakowoz obecnie wizja, ktora sobie wymarzam po przebudzeniu prezentuje sie nastepujaco: Chips sie okresla, znajdujemy mu porzadna prace, ja dostaje awans i laduje w innej, wiekszej i bardziej prestizowej lokalizacji, sie szkole, mieszkamy razem (!) w jego niebieskim pokoju, z kibelkiem z ta zawieszka do papieru zmontowana ze starego kurka, w ktorej sie zakochalam, z jego adapterem i winylami z Davisem - Milesem, kolekcja Polanskiego, Malle'a, Godarda i amerykanskiej klasyki, plaszczem Burberry i kapciami od Prady. Przeraza mnie to nieco, a i owszem, ze cos jakby nie wiem, zegar biologiczny tykal? Ze byloby fajnie miec ladne mieszkanie, a nie urocza, acz szwankujaca z powodow wielu pelna chate z czterema chlopcami. Podwojne lozko pelne, a nie do polowy puste. I brak obaw w kwestii samotnego wracania do domu w srodku nocy przez polowe miasta. 

To wszystko sprowadza sie poniekad do ogolnoswiatowego kryzysu 14 lutego, ktory to dzien, jak bardzo chcielibysmy ignorowac, pakuje nam sie na twarz tak, ze bardziej sie nie da. I moge sobie powtarzac nie wiem, ile razy, ze pierdole, mam w dupie male miasteczka i male amerykanskie swieta, ale sie nie da tak do konca, bo pierdolic, to ja sobie moge, ale mojej marzycielskiej naiwnosci nie nie wyzbede, a z moja miloscia do kartek, zwlaszcza Edwarda Monktona, nie da sie, no serio sie nie da nie myslec ani troche o tym, zeby takowa dostac. Zwlaszcza, ze znowu znalazlam idealna:

I nie chce zapeszac, ale cos nam przyspieszylo ostatnio, a pieprzony 14ty sie zbliza, wiec nie wiem, no nie wiem, staram sie nie myslec, i nawet w wiekszej ilosci czasu mi wychodzi, ale czasami nie umiem.

To pewnie tez dlatego, ze jednak jestem dziewczyna jakby nie bylo. A ostatnio mialam z tym pewne problemy, gdyz poniewaz musialam sie oflagowac jako feministka - tak sie potoczyla rozmowa, ktorej poczatek niczym nie zapowiadal 'deep & meaningful' zakretu. Oflagowalam sie swoim klasycznym 'of course I am a feminist!', co, o dziwo, po raz kolejny spotkalo sie ze zdziwieniem (a co, nie mam tego na czole? seriously?) i typowa reakcja z gatunku niezorientowanych, atakujaca mnie, ze 'I hate men'. To co, to albo mam byc legalna blondynka, albo butch power lesbian? I w ogole jak mozna mnie zarzucic, ze I hate men?? Mieszkam z czterema, spalam z ... no, wystarczajaca liczba, ktora jest jednak wciaz niewystarczajaca, pije piwo jak facet i zazwyczaj w ich towarzystwie, przy standardowych proporcjach 1:3, w pracy jestem w trakcie obejmowania dzialu meskiego, z naciskiem na meskie krawiectwo, a konwersacja toczyla sie po kilku kuflach w pubie w towarzystwie Chipsa, jego przyjaciela i meczu Real vs Arsenal czy inny Manchester. I jak w takich warunkach mozna mowic o mojej nienawisci do mezczyzn? Wrecz przeciwnie, ja ich kocham az za bardzo, ale w sposob specyficznie feministyczny (w ramach mojej post-definicji) - a mianowicie kocham ich mniej wiecej tak, jak Carrie kocha buty od Manolo. Wiadomo, ze nie potrzebuje kolejnej pary i bez niej swiat nie bedzie niekompletny, jednakze z nia ma o wiele ciekawszy potencjal.

No, to dobranoc i slodkich snow.

4 comments:

  1. ja naprawdę sama lepiej bym nigdy tego nie zwerbalizowała lepiej, dziękuję

    ReplyDelete
  2. z davisem - milesem hehehehe ach te puszczanie oka do mnie, bueh bueh.

    mart.

    ps: co, kurwa?
    kopniecie - czerwony stolek (ukazany w spowolnionym tempie upadek) uderza o stara wykladzine w motywy drewniane... hehehehe

    ReplyDelete
  3. Kurwa, jakie to życiowe i prawdziwe, a co do Walentynek, Ty wiesz, ja dopiero w tym roku zdałem sobie sprawę z własnego zakłamania i własnej mitomanii, bo nie narzekałem, że chujowe święto, że zapożyczone jak z kimś byłem - bo było do kogo zadzwonić, komu kupić bran new Alicia Keys's album, a potem się uprawiało miłość. A teraz to ewentualnie ja mogę swojej prawej ręce kupić ostatnią płytę Reni Jusis i puszczać na około "A mogło być tak pięknie".

    ReplyDelete