Thursday, February 4, 2010

Dzisiaj o zmarnowanych talentach. No, moze nie do konca zmarnowanych, jak sie niedawno okazalo, ale jednak. Mam wrazenie, ze juz o tym pisalam poniekad na poczatku tego bloga, ale chyba z innym zacieciem. Chyba wtedy sednem sprawy bylo dowiesc, ze porzucilam talenty, co by po Lacanowsku miec w sobie ten brak, by sie nie wypalic za wczesnie. Pominmy fakt, ze czuje, ze tego braku de facto nie ma, bo wszystkiego sprobowalam (z talentow polki) i wlasnie dlatego czuje, ze jestem juz wypalona i generalnie nie ma sensu, bo nie mam zadnej pewnosci co do tego, co dalej, podczas gdy te talenty jakos wyznaczaly droge. Ale nie o tym mialo byc.

Mialo byc o nich samych. I o tym, jak magicznie ostatnio kilka z nich wyszlo na swiatlo dzienne i dowiodlo mi, ze nie jest ze mna tak najgorzej, ze jednak cos potrafie, a to, ze sie zajmuje tym, czym sie zajmuje - coz, o oczy otwierajacym przezyciu bedzie jakos pozniej, moze nawet dzisiaj, jak mi sie slowotok nie skonczy. No i to tez jest talent, niewatpliwie.

Zaczne moze od fotografii. Bo to ten telant, w ktory wierze najmniej, gdyz zawsze pojawia sie jakos na boku, jakos niekoniecznie na serio, zazwyczaj popchniety dokonaniami znajomych i checia dowiedzenia innym, ale przede wszystkim sobie, ze ja tez potrafie. I tak sie bawie od dawna, zmieniam sprzety, ale zeby to nie brzmialo zbyt profesjonalnie, bo najpierw byla Praktica, teraz jest Nikon, ale nie taki, jak mial byc, bo na nowego i docelowego mnie chwilowo nie stac (vide chwilowe problemy zarobkowe, ktore mam nadzieje przejda). Tak czy inaczej jak mnie najdzie, to sie wybieram na spacery w lokalizacje przerozne i pstrykam na  czarno-bialo zazwyczaj (musialam zrobic wyjatek dla Barcelony, bo sie nie dalo tych kolorow nie uwzglednic, potem nikt mi nie wierzyl, ze nie photoshopowalam ani troche, bo nie uznaje). Zazwyczaj wrzucam to po prostu do jednego wora, nawet bez wstepnej selekcji, tylko co by mama mogla od razu zobaczyc, co tez dziecko stworzylo ostatnio. Jednak ostatnio rzutem na tasme sie wzielam i zglosilam, without a hope or agenda, albowiem konkurencja niewatpliwie duza, do pana Neverending Story, ostatnio zajmujacego sie edycja Urban Travel-Blog. No i oto jestem, Madzia i jej tworczosc radosna.

W mniej-wiecej tym samym czasie inna znajoma dusza szukala aktorki do video. I tak mnie naszlo, jak poprzednio, without hope and agedna, albowiem konkurencja zapewne jeszcze wieksza, a ja sie zastalam w aktorstwie nieprzyzwoicie, come on, kiedy ostatnio stalam na scenie? Wiec mialam odruch 'uciekac, uciekac', bo balam sie totalnej kompromitacji z gatunku 'o matko, wyskoczyla jak Filip z konopi i pcha sie tam, gdzie nie powinna'. Ale poszlam, stawilam czola i na koniec nasluchalam sie slow takich, ze Gdyby nie ciemność, co mi twarz maskuje, Widziałbyś na niej rozlany rumieniec. I na razie pozostane przy tym, bo nie chce zapeszac, rezultat bedzie, aczkolwiek jeszcze nie do konca wiem, jaki. Ale te slowa dodaly mi skrzydel nieopisanych. 

Moim innym talentem jest pakowanie sie w sytuacje beznadziejne, ale moze nie bede psula atmosfery, bo po co. Zostawie to na kiedy indziej. Podobnie jak manifest feministyczny, wydanie n-te, poprawione, bo zabawne to bedzie, zwlaszcza w swietle ostatnich wydarzen, kiedy ten manifest jakos musial zostac wygloszony, aczkolwiek nieintencjonalnie. 

Moze dorzuce kiedys jeszcze opcje marzen sennych, zwlaszcza tych, ktore pojawiaja sie w stanie utraty przytomnosci, a ten stan, o dziwo, pojawia sie w moim zyciorysie ostatnio niepokojaco czesto. Za pierwszym razem byl umotywowany zbyt duza iloscia Navajas Rioja. Czym byl spowodowany dzis, kiedy to ambitnie ogladalam material wizualny do magisterki opatulona kolderka w lozku? Nie mam pojecia. Ale sen, ktory nastapil potem, nie powiem, dal do myslenia i spowodowal, ze zaluje, ze wczoraj wieczorem zostalam w domu.

No comments:

Post a Comment