Tuesday, May 19, 2009

Madzi szukania dziury w całym ciąg dalszy. Dzisiaj w opcji matrixowej.

Otóż jak wiadomo powszechnie, albowiem się z tym nie kryję, w rubryczce 'wyznanie / wiara' wpisuję od niepamiętnych czasów 'znaki, horoskopy i Książę z Bajki', w stu procentach zgodnie z prawdą. Znaki jak najbardziej, ze szczególnym wskazaniem na zbiegi okoliczności, deja vus, oraz słynne znajdowanie pieniędzy gdzie popadnie, w nominałach od grosza do banknotu pięciofuntowego. Horoskopy - wiadomo, bez astrologyzone nie wychodzę z domu, codziennie na skrzynkę dostaję majspejsowe horoskopy, a na fejsbuku sprawdzam tarota na dany dzień. No i Książę - o nim było już wystarczająco. Kto mnie zna, ten zna upodobanie do bajek, utopii i takich tam, byle pod górkę.

No i dziura w całym polega na tym, że mam na odwrót. To on (bojfrend) wierzy w znaki. Nie wiem, czy w horoskopy, nie powinien, bo jesteśmy mismatchem absolutnym (Byk + Bliźnięta, generalnie wiadomo, wszystko zależy etc, Susan Miller podsumowała to dość dobrze. W Księcia pewnie też, bo to ja jestem Księżniczką, mam przydomek Sleeping Beauty. Ale rozchodzi się o te znaki. Otóż pierwszy znak, że się w ogóle poznaliśmy, a nie było łatwo, bo mimo, że pracujemy około 30 metrów od siebie od ośmiu miesięcy, to poznaliśmy się jakiś miesiąc z hakiem temu. Oczywiście poznał nas jego kolega z pracy, który się za mną uganiał od czasów niepamiętnych i był zbywany w sposób jak dla mnie arcyklasyczny. Tym razem podeszłam, żeby odbębnić gadkę-szmatkę, skoro już do mnie machał, a bojfrend (jeszcze na ów czas w opcji 'soon to become') akurat stał obok. I mamy znak, bo się okazuje, że widział mnie dawno temu podczas lunch breaka i mu zniknęłam z oczu, a tu nagle czary mary, Madzia się pojawia po raz drugi, trzeba łapać, póki można, więc się wziął był i zebrał, polazł po numer telefonu i zadziałało, trafił w moment, w którym postanowiłam, nie spławić arcyklasycznie, ale dać szansę w ramach kryzysu wieku średniego i konieczności wprowadzenia pewnych znaczących zmian na rzecz drugiego ćwierćwiecza. I tak mam bez końca, to, jak się poznaliśmy, to znak. To, że mieszkam na ulicy jego podstawówki, to znak. To, że w ogóle East London, że Old Blue Last, że Westfield, że wszystko, to generalnie znak jeden wielki, albowiem I am the one. Jestem chodzącym ideałem. Wczoraj się dowiedziałam, że jestem wszystkim, czego szukał w kobiecie, od włosów po tyłek, dosłownie i w przenośni. Powinno być od włosów po stopy, ale o stopach się nie wypowiadał, a o tyłku a i owszem. Przepraszam, nogi też są idealne. I chwilami już nie wiem, co mam odpowiedzieć na kolejny sms (dzisiaj były zdania długie) wynoszący mnie pod niebiosa. Mdli mnie z miłości. Prawie.

I się Lacan znowu odzywa. Że miał być brak, a tu masz babo placek, się znalazł i jest i nie uciekam z krzykiem, tylko przyjmuję z otwartymi ramionami. I dzisiaj minął pierwszy tydzień. Było pięć i pół lat pustyni, teraz mamy pierwszy tydzień, a podczas 'rocznicy' drugiego tygodnia będą moje urodziny i bojfrendowi już się usta nie zamykaja na temat mojego prezentu.

Jako, że padam na pyszczek (z bojfrendowymi zakwasami etc), dobranoc na dziś. Cieszę się, że wróciłam, dziękuję tym nielicznym, dzięki którym wiem, że warto.

No comments:

Post a Comment