Wednesday, March 4, 2009

Mały powrót do przeszłości w morzu nowości - a to za sprawą braku broadbandu w nowym mieszkaniu (to be sorted soon), co oznacza ni mniej ni więcej tylko klimat z czasów "całe życie na balkonie" - złapałam na dziko sieć o wdzięcznej nazwie "t'interweb" (wiem, nie tak wdzięcznej jak kobierzyński Zeus) i jak mi nie zniknie w ciągu najbliższych kilku minut, będę mogła nadać raport z niekoniecznie oblężonego miasta (chociaż jest to zapewne dyskusyjne, ktoś na pewno mógłby się dopatrzyć jakiegoś oblężenia).

Zatem nowości zaczęły się oficjalnie. Wczoraj rano dokonałam samodzielnie (with a little help from mr cab driver) jedenastej przeprowadzki w moim życiu. Scenariusz był, oczywiście, nieoczywisty, albowiem miałam sie przeprowadzić w niedzielę, jako, że pierwszy dzień nowego miesiąca etc. Ale w niedziele udałam się do ukochanego Old Blue Lasta na pożegnalne piwko z Adasiem, Józiem, Madzią zwnaną niegdyś Marksistką oraz jej Kowbojem. Podczas towarzyszenia Adasiowi na papierosie (i pogawędki z jak się okazało gitarzystą gwiazdy wieczoru - Future Islands) zaczepiły mnie moje 2 fryzjerki i tak oto dzisiejsze popołudnie spędziłam na konkretnych przygotowaniach do prezentacji Bianki, która mam nadzieję zapewni jej miejsce w teamie reprezentującym Hob na Wella Trend Vision Awards. Kolekcja nosi tytuł Virtual Life i prezentowałam dziewczynkę wychowaną na Tamagotchi, Stardoll i mangach, która jest tak pochłonięta wirtualną rzeczywistościa, że sama wygląda jak awatar (nie ma co, Bianca trafiła na modelkę idealną). Także nowością poprzedzającą nowe mieszkanie są nowe włosy - marchewa z akcentem różowym. Czuję się jak Ania z Zielonego Wzgórza zmiskowana z Czarodziejką z Księżyca. Z tą tylko różnicą, że nie planuję przefarbować się na zielono. Ewentualnie wrócę do naturalnego koloru, bo chwilami jakoś mi... nieswojo, zwłaszcza jak patrzę w lustro.

Tak czy inaczej wczoraj rano, po przeżyciach pt. spędziłam pół dnia w salonie fryzjerskim, a miałam się przeprowadzać i znowu mi nie wyszło rano stanęłam w obliczu spakowanej walizki wypełnionej ciuchami - i to by było na tyle. Cała reszta mojego świata (którego miało nie być tak dużo - oczywiście w zakresie sprowadzania go do dóbr materialnych) była w proszku, Książę z Samochodem nie nadjechał, żaden inny zapasowy również, więc wisiała nade mną wizja mej skromnej osoby teleportującej cały mój świat w łapkach, a że ślimakiem nie jestem, zwyczajnie w świecie wzięłam i się załamałam na chwilkę, rozpłakałam jak mała, bezsilna dziewczynka, po czym usłyszałam charakterystyczny dźwięk fejsbukowego czata i po pięciu minutach pocieszającej rozmowy z Księciem z Samochodem wzięłam się w garść i finalnie przeprowadziłam się w 15 minut. Przeprowadziłam - to brzmi dumnie, wrzuciłam dobra materialne do pokoju i pomaszerowałam do pracy, ciesząc się, że świat znowu zmierza w dobrym kierunku, jeśli przed sobą wciąż widzę "korniszona" aka "tampon".

Moja rozmowa poniedziałkowa owocuje, miałam mały stres wczoraj, że nie zadzwonili, ale zadzwonli dzisiaj, tyle, że ja nie mogłam się dzisiaj stawić o ich dogodnej porze, a że jechali później do Southampton, to przełożyliśmy wszystko na next week. Cudownie - ja nie mogę, więc się do mnie sostosują, bo rozumieją, że praca etc. Ech, jak ja to chcę dostać!! Jednakowoż jeśli nie wyjdzie, tfu tfu tfu przez lewe ramię i odpukać w niemalowane, podczas szykowania się do wyjścia z salonu (a rzecz się działa w ich akademii na Camden Lock) spojrzałam po raz trzeci na hot guy'a, który zasiadł na sofie w oczekiwaniu na ścięcie, on spojrzał na mnie i... tak! To był Hot Guy From All Saints!! Który, jak się okazało, został promowany na Assistant Managera stoiska All Saints w Selfridges i za kilka tygodni będzie się pozbywał ludzi, więc wziął mój numer jakbym sama nie była do tego czasu Assistant Manager. Jak to powiedział Książę z Samochodem - contacts... Hot Guy, żeby było jasne, jest oczywiście Hot & Gay, gdyż, jak wiadomo, moim hymnem powinno być "Taste In Men".

Zwieńczeniem dnia była przesympatyczna pogawędka przy czerwonym winie z moją współlokatorką. Muszę przyznać, zwłaszcza, gdy nadaję po polskiemu, że czuję się minimalnie niezręcznie w towarzystwie mojego współlokatora, gdyż ponieważ jest Finem, jest hot i nie jest gay - dla odmiany. I jeszcze się dowiedziałam, że wkrótce zostanę z nim sama w mieszkaniu na całe 3 tygodnie (Amy jedzie do Paryża i LA). Ale jak powiedział mój Bliźniak (którego boyfrienda poznam już jutro!!), you don't screw with the crew. Amen.

No comments:

Post a Comment