Tuesday, March 24, 2009

To się fachowo nazywa kryzys twórczy. Zero dobranocek. Zero ciekawostek (w znaczeniu: informacji tudzież wynurzeń ciekawych do przekazania). Zero weny. Nie jestem do końca przekonana, czy w momencie, kiedy to piszę wena jest, ale nieważne, piszemy, bo wypada.

Otóż dzieje się, a i owszem, aczkolwiek dzieje się jakoś niekoniecznie zidentyfikowanie. W pracy niby coś się ruszyło, interviews się pojawiają, albo chociaż widoki na nie, ale nie ma żadnego breakthrough jak na razie. W tak zwanym szumnie życiu emocjonalno-uczuciowym jak było, tak jest, czyli groch z kapustą. W życiu naukowo-intelektualnym kryzys jak był, tak jest. Jedynie w życiu mieszkaniowym jest bosko i cudownie, utwierdzam się w przekonaniu, że to mieszkanie to najlepsze, co mnie spotkało w ciągu ostatnich miesięcy i to bynajmniej nie dlatego, że mój fiński współlokator zaczął paradować przede mną w bokserkach (SAMYCH bokserkach dla ścisłości, tuż po wyjściu spod prysznica żeby było ciekawiej).

I po tym akapicie nastąpiło zawieszenie. Które trwa. Czekam na feedback z job interview z babką, która była absolutnie niemożliwa do rozgryzienia. Nie mam bladego pojęcia, co o mnie myśli. Mam do napisania social autobiography, do której nie mogę się zabrać, oraz recenzję Wrestlera, do której nie mogę się zabrać jeszcze bardziej. Wkroczyłam w okres, w którym pracowo jest mi właściwie wszystko jedno, co nie jest dobre, chcę, żeby mi zależało. Mam do napisnaia dwa maile, do których nie mogę się zabrać. Już nie mówię o magisterce, która chwilowo wydaje mi się absolutnie abstrakcyjnym zadaniem - kryzys z gatunku nie mogę pisać w momencie, gdy nie jestem przekonana, że to, co mam do powiedzenia jest jakkolwiek odkrywcze. Stuck in the moment.

Może powinnam wrócić do dobranocek...? Obiecuję. Od dziś. A na razie wrócę do domu, przearanżuję pokój (do którego w ramach oszczędności jeszcze nie kupiłam komody, ale dzisiaj znalazłam uroczy różowy klosz), zacznę pisać, a na koniec obejrzę jakiś dobry film, może tym razem nie francuski - albowiem miałam my own private French movie festival. Mam ochotę na Azję, ale to oznacza spending, a miałam już nie wydawać. Bo mam ochotę na "Lust, caution" i "Pusty dom". I znowu się skończy, że będę chciała to obejrzeć z fińskim współlokatorem, ktory oczywiście stwierdzi, że nie, bo jest zajęty, po czym jak mnie nie będzie w pobliżu podbierze te filmy z mojej kolekcji, obejrzy sam i odłoży udając, że tego nie zrobił, tak jak to miało miejsce w przypadku "Tony'ego Takitaniego". Bez sensu.

No comments:

Post a Comment