Tuesday, March 3, 2009

Nie spodziewałam się, że niektóre dzieci mogą się tak uzależnić od dobranocek!! :) Przepraszam za jednodniowy poślizg, usprawiedliwiony mam nadzieję koniecznością wyższą pod tytułem zalkoholizowanie się w wyborowym towarzystwie, przy dźwiękach dobrej muzyki, przy pomocy cidera o jakże uroczej nazwie Gaymers.

Otóż minął właśnie chyba najbardziej napięty grafikowo dzień w mojej karierze. Rozplanowany strategicznie do imentu, przy czym zakończony malutkim fiaskiem, ale wszystko się da nadrobić. Przede wszystkim w planie było pakowanie. Zdołałam wrzucić znakomitą większość ciuchów do wielkiej walizy, spakować insze inszości w mniejsze torby, zostawić na półkach książki, płyty, papiery i tzw. pierdoły (czyt. kosmetyki, biżuteria, niezidentyfikowane obiekty ewidentnie niezbędne do funkcjonowania i kolekcja poznajdowanych na ulicach pensów, do których w ciągu ostatnich kilku dni dołączyły kolejne monety o nominałach odpowiednio 5 i 2) i wybiec na kolejny job interview.

I tu punkt drugi - rzeczony interview, który poszedł, oczywiście, dobrze, gdyż ponieważ moje "płomienne uczucie" do Mra Shakeabout Managera od jakiegoś czasu siało w mej głowie myśl, że moja kariera niebezpiecznie zmierza w tę stronę nawet o tym nie wiedząc. Oczywiście nic nie jest przesądzone, mogą mnie nie wziąć, ale plus jest taki, że jak wezmą (a chcę bardzo, bo już czuję potrzebę zmiany, I got myself stuck in the moment and I can't get out of it), to wreszcie w moim cv pojawi się job title "Assistant Manager", z bardzo dużą szansą na szybki awans, ponieważ firma rozwija się idiotycznie szybko i oni sami twierdzą, że obecnie "gryzą więcej niż mogą przeżuć" (nie mam pojęcia jak ten idiom może elegancko brzmieć po polskiemu).

Z job interview poleciałam na drugi koniec miasta do salonu fryzjerskiego, albowiem alkoholizowanie się zaowocowało spotkaniem 2 fryzjerek, które szukały modelek do swoich pokazów tudzież konkursów, więc jak mnie znalazły aż podskoczyły z radości, tym bardziej, że moje dni wolne idealnie pasują im do terminarza. I tak oto od 17 do 22.30 siedziałam sobie wygodnie na fotelu, a fryzjerki ze zdobywającego nagrody teamu robiły na mojej głowie cuda (acz nie wianki). Efektem jest kolejne przełomowe ścięcie oraz - uwaga, uwaga - nowy kolor. Oficjalnie jestem ruda. Po małym szoku (żeby mnie pokolorować na pomarańczowo konieczne było ściągnięcie mojego naturalnego koloru, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że przez 20 minut mojego życia byłam niemalże platynową blondynką) zaczynam się przekonywać i nie wiem, czy nie będę chciała tego koloru zostawić, może jedynie w nieco ciemniejszej wersji.

Punktem ostatnim miała być przeprowadzka, ale dotarłam w moje rejony koło północy, więc postanowiłam tylko wpaść po klucze i uporać się ze wszystkim rano. Zobaczymy, ile z tego wszystkiego się uda.

Niemniej jednak potwierdzenie zyskuje pogląd, iż każdy nowy rozdział w życiu kobiety zasługuje na nową fryzurę. Jeśli faktycznie za nowym mieszkaniem i włosami pójdzie nowa praca, mogę sobie odpuścić Księcia z Samochodem (lub bez), bo z góry wiadomo, że nie ma opcji - moje życie nie działa w ten sposób. Prawdopodobnie nie wiedziałabym, co mam zrobić z takim nadmiarem radości, więc moja podświadomość po raz kolejny ubezpieczyła mnie na tę okoliczność noworocznym wyskokiem.

Tym oto akcyntem uroczyście mówię dobranoc, po raz ostatni z adresu 81 Crondall Court.

1 comment: