Tuesday, March 10, 2009

Tak mnie ostatnio naszło, że możliwe, że rozgryzłam mój króliczy problem (króliczy = gonienie etc., tak dla ścisłości, albowiem mnie samej króliczenie kojarzy się conajmniej dwuznacznie). Otóż wiadomo, ambicjonalnie i wszelako inszej czuję potrzebę gonienia, nie doganiania itp i mam wciąż poczucie, że to, co mi się udało dogonić, to nie to, co faktycznie chciałam złapać. Wytłumaczenie jest chyba jedno: aktorstwo.

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce moim celem nadrzędnym było aktorstwo. Zaczęło się jak miałam lat bodajże siedem, jak nie mniej. Nie pamiętam, ile miałam lat jak poznałam niejakiego Sylwestra Woronieckiego, aktora ze szczecińskiego Teatru Polskiego (i nie tylko zresztą), który w Pałacu Młodzieży prowadził warsztaty podczas zimowych półkolonii. Zaczęło się od warsztatów, podczas których zwerbował kilkoro z nas do nagrywania słuchowisk radiowych. Po słuchowiskach i pierwszych konkursach recytatorskich przyszła pora zmian, przeniosłam się Justify Fullpod skrzydła Danuty Chudzianki w okolicach bodajże 4 klasy podstawówki, a może 6...? O matko, nie pamiętam. Tak czy inaczej moje pierwsze partie pochodziły ze "Ślubów panieńskich", gdzie bywałam zazwyczaj Anielą. Zaczęła się telewizja etc. Po siedmiu latach (to musiała być jednak 4 klasa, jak nie 3) przeniosłam się do MOKu do Iwonki Mirońskiej Gargas, gdzie rozwinęłam się ku zdziwieniu wszystkich niesamowicie, przestawiając się na recytację i teatr słowa. "*** (Jesteś za blisko...)" Urszuli Kozioł na zawsze pozostanie "moim" tekstem. I tak, jak wstępując w szeregi grupy pani Chudzianki miałam już za cel obrana szkołę teatralną, tak przeniosłam się do Iwonki, żeby faktycznie zdobyć potrzebne umiejętności, bo wiedziałam, że ona jest najlepsza. Miałam mało czasu, bo dołączyłam do Proscenium w trzeciej klasie liceum, ale byłam zdeterminowana, szkoła teartalna, w dodatku wrocławska i żadna inna. I tak właśnie na około trzy miesiące przed egzaminami postanowiłam... zwyczajnie olać sprawę. Musiałam pomyśleć o alternatywie, gdyż każdy aspirujący aktor ma głowę na karku i wie, że trzeba mieć jakiegoś asa w rękawie. Zaczęłam poszukiwania i trafiłam na poznańskie filmoznawstwo (bo teatrologia mnie jakoś nigdy nie ciągnęła, zawsze teatr brał mnie z praktycznej, nie teoretycznej strony, w przeciwieństwie do filmu), które ówcześnie wydawało mi się spełnieniem marzeń - nie dość, że filologia polska (a ja, wiadomo, zawsze czytająca i pisząca za dużo), to jeszcze film (pisanie o filmie i do "Filmu" jako marzenie nadrzędne). I tak nagle, po w sumie około 10 latach starań, szkoleń i sukcesów zwyczajnie postanowiłam to wszystko zostawić i pójść w inną stronę.

Pic polega na tym, że od jakiegoś czasu nie chciałam studiować aktorstwa w Polsce. Bo wiedziałam, że do żadnej ze szkół się nie dostanę, z powodów wielu, chociażby takiego, że gdyby jurorzy mieli wybierać między mną a długonogą, niebieskooka blondynką o takich samych umiejętnościach, nie miałabym szans (albowiem to były czasy mojego noszenia rozmiaru 42). Dlatego jedną z wizyt w Londynie wykorzystałam na przejechanie się po moich wymarzonych szkołach: Central School of Speech and Drama i Guildhall School of Music & Drama . I teraz jestem tu (ludzi tłum, a myśli takie dziwne... ale to tak na marginesie), Guildhall mam może nie za rogiem, ale dostatecznie blisko i za każdym razem, jak rozmawiam z kimś o tym, że tak naprawdę, to moim pierwszym celem nadrzędnym było aktorstwo, wszyscy powtarzają jedno zdanie: "well it's never too late!" I tak właśnie myślę, że może to o to chodzi...?

I chyba będzie bez pointy tym razem.

No comments:

Post a Comment