Tuesday, February 17, 2009

Podejrzewam, że jeśli ten blog ma spełniać swoje zadanie, powinnam go pisać codziennie, jak należy. Obawiam się tylko, że w tym momencie mam x tematów zaległych, które się niebawem wyczerpią i wkrótce pozostanę z pustymi kartami kalendarza.

Tymczasem będzie pogranicznie poniekąd. Zacznie się akademicko. Tydzień temu odebrałam telefon, który zaczął dzwonić w najmniej oczekiwanym momencie (kupowania biletów na "Benjamina Buttona"). Dzwonił dr Mark Kelly, mój wykładowca od "Subjectivity, Sexuality & Madness", przeuroczy mężczyzna o sposobie mówienia Hugh Granta. Dr Mark Kelly niewątpliwie się za mną stęsknił, albowiem pytał, czy wszystko ok, gdyż nie widział mnie dawno na zajęciach. Nie widział mnie, albowiem już nie studiuję, ale to nieco inna bajka i może zostawię ją na jutrzejszy wieczór. Sęk w tym, że Mark się stęsknił ponieważ podczas wykładów za każdym razem, gdy po jego pytaniu zapadała krępująca cisza, zawsze to ja ją przerywałam, roztaczając swoje abstrakcyjne wizje na temat Freuda i Lacana. Bywało tak, że któryś z moich kolegów (tak, to była jedna z tych sytuacji życiowych, w których rzecz rozgrywła się w gronie pt. Madzia & cudowni chłopcy / mężczyźni, przekrój wiekowy obejmował od 20 do 65 lat) zadawał Markowi pytanie, na które on próbował odpowiedzieć, a kończyło się tak, że ja się wtrącałam, a on kwitował "Well... I have to agree with Magdalena..." Bywało również tak (zwłaszcza przy okazji Lacana), że Mark, wykładając nam jego filozofię, przyznawał że on sam jej nie rozumie. Wtedy również wtrącałam się ja, a Mark, z miną Hugh Granta jako Prime Ministra w Love Actually, dziękował mi za przetłumaczenie mu z Lacana na nasze. (Żeby nie było wątpliwości, jego doktorat dotyczuł Freuda i Lacana, nie wiem, w jakim zakresie.)

Problem polega na tym, że nie czuję i nigdy nie czułam się jednostką wybitną. A zwłaszcza nie na tyle, by nagle stać się autorytetem w kwestii Lacana dla całej grupy studentów trzeciego roku filozofii na londyńskim uniwersytecie. Potrzebuję wysoko podniesionych poprzeczek, a ta wydawała się podejrzanie za łatwa do przeskoczenia. Moją pracę zaliczeniową odkładałam na ostatnią chwilę. Tematów było osiem, większość dotyczyła Freuda, albowiem sam Mark uznał, że pewnie nikt się nie weźmie za Lacana, bo za trudny i skomplikowany. Oczywiście, wiedziałam, że jeśli ktokolwiek się tego podejmie, będę to ja. Tym oto sposobem, zorientowawszy się, że przeliczyłam się w kwestii terminów i pracę mam oddać nie za 3 dni, a następnego dnia do 16, usiadłam i w 6 godzin stworzyłam 2000 - znakowy esej na temat "Why does Lacan say that the Subject is divided? Is he right? Give reasons for your answer." nie posiłkując się praktycznie żadną literaturą pomocniczą. Szczerze powiedziawszy - nie wiem, z jakim rezultatem.

Może rzecz w tym, że doszłam właśnie do momentu, kiedy ten Lacan, ze swoją pesymistyczną wizją, po prostu siedzi we mnie? Może to właśnie o to chodzi, że przeskoczyłam najwyżej postawioną sobie poprzeczkę i teraz stoję, wcale nie czując, że cokolwiek wygrałam, patrzę za siebie i chwilowo nie widzę sposobu na podniesienie tej poprzeczki o kolejny poziom wyżej. A przecież chodzi o to, by wciąż gonić tego króliczka. Niestety, u szczytu mojej listy był uniwersytet w Londynie...

Tym oto sposobem od Lacana dochodzimy do odwiecznego tematu Księcia z Bajki. Po całym semestrze autopsychoanalizy żywcem z Freuda i Lacana mogę w pełni świadomie stwierdzić, że w tym szaleństwie jest metoda. To mój jedyny króliczek, którego mogę gonić bez końca, bo nigdy go nie złapię. Niestety, jak zakręt, to pełną gębą i problem tylko w tym, że coś jakoś przestaje mi zależeć...

Ale na dzisiaj dobranoc. Jedyną adekwatną pointą wydaje się być "I żyli długo i szczęśliwie i było im zielono."

1 comment:

  1. tyryryry
    też zawsze dziko ambitny jestem. też zawsze ja muszę wziąć najdurniejszy temat żeby się wybić. i też przerywam ciszę.
    ale i tak mi daleko do eastendbitch 8)

    ReplyDelete