Friday, February 27, 2009

Prawie zapomniałam dzisiaj napisać dobranocki. A to chyba dlatego, że zakręt uważam za uroczyście rozpoczęty, od momentu owarcia oficjalnych poszukiwań już mam nagrane 3 rozmowy, z czego jedna w agencji, już była, teraz czekamy na reakcję, a pozostałe dwie nadejdą szybciej, niż się spodziewam.

Pierwsza w sobotę. Urban Outfitters. Zaniosłam cv w środę, bo twitter mi powiedział, że w środę do wszystkich sklepów można składać cvki jak się chce dla nich pracować, a ja, jako uzależniona od ich internetowej wyprzedaży (i nie tylko, sklepowa również wymiata), chciałam od zawsze. Poza tym u nich jest ustabilizowana struktura, u nas jest chaos. Tam, jak się zaczyna z niskiej nawet półki, można zajść całkiem wysoko. U nas - już nie wiem, pomijając nawet drobny fakt, że moja menadżerka się mnie boi, bo mam wiedzę i władzę. A nie powinnam, gdyż tytularnie nie jestem nikim szczególnym, kto mógłby tą władzą dysponować. A ja się chcę rozwijać, a nie stać w martwym punkcie - dosłownie i w przenośni. I nawet, jeśli to nie jest kierunek, z którym wiążę swoją przyszłość absolutną, to przynajmniej cieszy mnie radośnie w chwili obecnej, a jak wiadomo - carpe diem, a że wybrańcy bogów umieraja młodo, to z założonymi rękami czekać nie zamierzam, aż mnie oświeci i z nieba spłynie na mnie nie dość, że powołanie, to jeszcze szereg możliwości, by to powołanie z sukcesem realizować.

Druga w poniedziałek. Shakeabout. Najzabawniejsza historia pod słońcem. Otworzyli się razem z nami, więc od pierwszego dnia obserwowałam ich te 5 metrów obok. Już pomijam dzikie zauroczenie moim Przyszłym Mężem, który okazał się być ich regionalnym menadżerem imieniem Mike, i z którym uskutecznialiśmy licealne akcje z gatunku "o matko, powiedział mi cześć" etc. Przy okazji zdążyłam się zaprzyjaźnić z nawet nie tyle menadżerami, ile z właścicielami, więc gadki-szmatki odchodziły na porządku dziennym. I tak oto, jako, że się uporali z problemami w teamie, Przyszły Mąż mi zniknął na spory kawałek czasu z horyzontu, więc jak się dowiedziałam, że mają mieć jakieś wielkie szkolenie czy coś, z menadżerami, od razu postanowiłam, że pal licho, że mam dzień wolny, jadę do pracy, co by może kawałek Mike'a wyhaczyć. Skończyło się tak, że menadżerowie, góra najwyższa, pracowali akurat z teamem i rozgadałam się z jedną z nich, że tak, mieli problemy z obsadą, mają menadżerkę, mają supervisorów, ale mimo tego, że ona menadżerkę lubi bardzo, to jednak nie ukrywa, że laska się nie stara jak powinna, a supervisorzy też nie wszyscy dają radę, więc szukają etc. Ja, z głupia frant, że też szukam, bo mam dość faktu, że przyjęłam już na barki obowiązki menadżerskie, jestem odpowiedzialna za wszystko, pracuję od sprzed otwarcia, a nie widzę żadnych horyzontów, żadnych możliwości wspięcia się wyżej, a jak próbuję ze stopy, na której jestem, to dostaję po tyłku, że się wychylam i rządzę. Dogadałyśmy się, i tak oto dzisiaj ujrzałam 4 nieodebrane połączenia, wszstkie, jak się okazuje, od menadżera Shakeaboutu, no i mam rozmowę w poniedziałek. I mam wahania (chociaż nie wiem, czy w ogóle jest szansa, że to dostanę), bo wiadomo, nagle, po wszystkich inszych doświadczeniach wylądować w najbardziej z sufitu wziętym miejscu pt. zrobimy ci shake'a ze wszystkiego? Ale plus jest taki, że a) wreszcie z nazwy pozycja menadżerska, a ja nie znoszę udawać, że nie wiem, jak wiem, i że nie potrafię, jak potrafię; b) szanse rozwoju, bo idą jak burza; c) koniec końców rachunki płacić trzeba.

Ostatni z dylematów moralnych na dziś - Książę z Samochodem oraz jutrzrjsza impreza i moja pokusa, co by zadzwonić i wziąć dzień wolny jako rozchorowana, z zatruciem pokarmowym etc tylko po to, by być tam na czas i zdobyć bilety dla mnie i Bliźniaka, albowiem dałam za przeproszeniem dupy z zabookowaniem biletów w przedsprzedaży i Książę z Samochodem nie ma mocy sprawczej, do jego brata (któremu de facto... ech, może jednak nie napiszę) się nie odezwę, skoro on klasycznie zniknął, pozostali dje z teamu milczą, więc nie ma rady, trzeba ryzykować, a rozpuścili wieści, iż liczba biletów na wejściu jest limitowana. I nie wiem, czy warto, dla może niekoniecznie Księcia, udawać chorobę, ale mam ochotę, albowiem od początku pracy wzięłam tylko 1 dzień i zwyczajnie mam dość. Należy mi się. I nie chce mi się. Ale wyrzuty mam. Dobrze, że oprócz Księcia mam inne ważne powody motywujące moją obecność na tej imprezie (jak pożegnanie dwóch Australijek, które wracają do Oz).

Nic to, obudzimy sie, zaskype'ujemy do domu i się okaże.

No comments:

Post a Comment