Tuesday, February 24, 2009

Przypuszczam, że to musi się wydać cokolwiek dziwaczne - moje początkowe narzekanie, że koniec drogi, że nie ma widoków, że generalnie moja mała apokalipsa etc, a dzisiaj akurat wypada mi obwieścić urbi et orbi, że w niedziele zmieniam mieszkanie, w środę mam rozmowę o nową pracę, w piątek w planie do zdobycia Książę z Samochodem, więc generalnie jakby się kręciło.

Najpierw mieszkanie. Własny pokój. Trzy gwinee pozwolą mi wyposażyć go w komodę i plastikowe mebelki, będę miała też fotel (!). Ponadto w mieszkaniu jest living room z dwoma końskimi ogonami na ścianie oraz dwoje współlokatorów, którzy nie mogli być bardziej idealni (Australijka, której boyfriend jest w nie do końca zidentyfikowany sposób związany z Mogwaiem, oraz Fin pracujacy jako pattern-maker). Generalnie bomba, cieszę się tak, że aż mi głupio wciąż skakać pod sufit. W środę idę do agencji podpisać papierki etc. "Dorosłość" pełną gębą. Dom od razu rzucił odwieczne hasło "To co, jedziemy Cię przeprowadzać?" Niech policzę... tak, to będzie moja 11 przeprowadzka w życiu.

Praca. Się wali, albowiem mam w sobie za dużo pierwiastków przywódczych, których moja menadżerka najwyraźniej nie jest w stanie znieść. Wiadomo, doskonała nie jestem, dlatego nie twierdzę, że jestem nieomylna i nie popełniłam w pracy żadnych błędów, ale niektóre zarzuty uważam za śmieszne tudzież przeinaczone i zamiast czekać, aż oni się dopatrzą mojego kolejnego potknięcia, postanowiłam zadziałać. I tak oto w środę mam rozmowę na Junior Managera i nie ekscytuję się wcale, bo nie chcę za bardzo chcieć - tak na wszelki wypadek.

A Książę z Samochodem to historia zupełnie kosmiczna. Z gatunku - tylko ja mogłam coś takiego wynaleźć. Jak blogujemy, to na całego, połowa świata juz wie, a że posiadam nastrój do zwierzeń (to brzmi dumnie, zwłaszcza w kontekście tej połowy świata, co to wie tak czy inaczej), to niech będzie. Otóż historia po krótce przedstawia się następująco: był sobie Sylwester, wiadomo, huczny. Plan na wieczór: random Brit boy. Obiekt został namierzony dość szybko i z wzajemnością. Okazał się być związany z djami, a ja szybko awansowałam na maskotkę. Napięcie rosło, aż wybiła północ i Książę wziął był i pocałował inną księżniczkę, po czym przypełzł i wygłosił historyczną kwestię (wybaczcie wszyscy, którzy to słyszeli tysiące razy): "I'm sorry I kissed someone else!" Ja, oczywiście, że nie ma sprawy, więc jak zostałam pocałowana przez jednego z djów (moja słabość do tej rasy jest już chyba legendarna) stwierdziłam, że a co tam, miał być Brit boy, więc jest, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Oczywiście nie omieszkałam popełznąć do Księcia i rzucić "I'm sorry I kissed someone else too!" A Książę na to: "It's ok, he's my brother!" Także jak opuszczałam z rzeczonym bratem przybytek rozpusty w godzinach wczesno-porannych, Książę pożegnał mnie słowami "See you in the morning!" Monty Python mógłby już z tego zacząć tworzyć scenariusz na skecz. I tak oto mijają pomału 2 miesiące, podczas których brat Księcia, aka dj, oczywiście zachował się jak każdy szanujacy się one-night-standowicz, czyli zdematerializował się, odwrotnie proporcjonalnie do Księcia, który materializuje się regularnie za sprawą fejsbukowego czata (ach, cóżbyuśmy zrobili bez web 2.0!) I właśnie w piątek panowie dje rozpętają kolejną Sodomię i Gomorię, a ja będę dokładać wszelkich starań, by Książę nie popełnił drugi raz pocałunkowego błędu. Zwłaszcza, że jego samochód niewątpliwie przydałby się w kontekście rytualnej wycieczki do Ikei.

I tak oto zaczynałam pseudo-wzniośle, a skończyłam jak skończyłam, po mojemu.

No comments:

Post a Comment